piątek, 10 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ III "SPOTKANIE"

                         PERSPEKTYWA KALI                                 
Kali już od dawna wiedziała, że nie jest normalna. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło jej się w życiu, by sądzić inaczej. Nie ważne ile razy nad tym myślała, zawsze wynik był ten sam. Nie pasowała zupełnie do tego świata. I nie była to wina jej nienaturalnie fioletowych oczu, czy cery tak bladej, że oficjalnie uważała ją za białą. A teraz gdy jeszcze ta... komunikacja zaczęła się pojawiać, poczuła się jeszcze gorzej. Od tygodnia rozmowa z Leo (przynajmniej tak się przedstawił) odbywała się już codziennie. Nadal nie wiedziała dokładnie kim on był. Właściwie, nic o nim nie wiedziała. Zrozumiała tylko, że nazywa się Leo Valdez i pochodzi z Houston. Z jakichś dziwnych powodów, on dokładnie wiedział gdzie Kali mieszka i jak się nazywa.
Te rozmowy nie były długie. Najwyżej trzy minuty. Najgorszy był proces jaki trzeba było przejść by w ogóle znaleźć się w tej bezkresnej otchłani. Ból w kręgosłupie, taki że wydaje ci się jakby 1000 rozżarzonych do czerwoności szpikulców wbijało ci się w skórę? Pikuś. Ból głowy tak silny, że po chwili przestajesz widzieć? Normalka. Ogrom dźwięków, które przypominają krzyki bólu i cierpienia? A co tam! Dołóż może do tego sceny jak z wojny i może będziesz miał jako taki obraz jak się czuje człowiek podczas nawiązywania telepatycznej więzi. Przynajmniej tak to nazywała Kali. Telepatyczna więź. To było najlepsze określenie tego co się z nią działo. A to co było jeszcze przed tym... Kali wolała by o tym nie rozmawiać. Ale właśnie o to chodzi. Ona nie może rozmawiać.
Zimny wiatr owiał jej postać. Szczękała zębami, ale nie chciała dać się pokusie, wzięcia kurtki z plecaka. Wystarczyła jej, jej sukienka do połowy ud i sandały na rzemyki. Chciała znowu być chora.
Bo sprawa wyglądała tak, że jej ojciec w ogóle się nią nie interesował. Wyjeżdżał na kolejne wykopaliska, by znaleźć choć jeden zabytek, relikt czy cokolwiek innego. Nie przejmował się zbytnio swoją dziwną córką. Zostawiał ją w domu na całe miesiące, podczas gdy on wyjeżdżał do Egiptu, Rzymu lub Grecji. Nawet dał jej imię po jednym ze swoich znalezisk. Był to posążek Kalipso, przynajmniej tak twierdził. Kali nie chciała się z nim spierać, ale jego rzeźba wyglądała bardziej jak kupa posklejanych ze sobą kamieni aniżeli posąg jakiejś dziewczyny. Aczkolwiek musiała przyznać, że nie miała nic do swojego imienia. Można je było fajnie skrócić, było nawet poręczne, no i jak wyczytała, istnieje kometa (czy coś takiego) Kalipso Wheatley. A ona nazywała się Kalipso Wheatly., więc zawsze mogła zwalić winę na to że dostała imię po komecie, a nie po kamieniu. Chociaż ani jedno ani drugie nie było zachwycające. Zachorować chciała dlatego by ojciec się nią zainteresował. Tylko wtedy ojciec do niej dzwonił i mówił te dwa słowa na które tylko czekała. Kocham cię. Poza tym tę białą sukienkę i sandały dal jej tata. Codziennie ją prała i suszyła i następnego dnia zakładała, nie zważając na nieprzychylne spojrzenia innych. Kiedy ją nosiła czuła się bezpiecznie i ciepło. Myślała sobie wtedy Hej, mój tata dalej tam jest! I może nawet o mnie myśli!. Gdyby tylko zawsze mogła być taką optymistką.
Kolejny powiew chłodnego wiatru. Mimo chęci bycia chorą, Kali chciała by autobus już przyjechał. Było jej potwornie zimno. Przygryzała niespokojnie spierzchnięte wargi, jak tylko mogła ogrzewała ramiona energicznie ruszając po nich dłońmi. Nienawidziła tego. Gdziekolwiek była, zawsze było jej zimno, nie ważne czy był środek lata i czterdzieści stopni, czy połowa zimy z dwudziestką na minusie. Jej zawsze było zimno. Wiedziała, że to wygląda zabawnie, zwłaszcza, że było nie mniej niż dwadzieścia pięć stopni. Przytuliła do siebie plecak, który do tej pory leżał na jej kolanach. Niech przynajmniej nie patrzą na jej oczy, tylko nie w oczy. Tego też nienawidziła. Kiedy ktoś patrzył w jej tęczówki, jakby była nie wiadomo jakim okazem w zoo.
Autobus podjechał do przystanku. Kali odetchnęła głęboko, wstała z ławki i weszła do autobusu, po brzegi wypełnionego turystami. Teraz jej jedynym zmartwieniem było znalezienie sobie wolnego miejsca do siedzenia. Niestety, jak przewidywała, jej szczęście było równe wielkości mrówki. „Oby tylko nie teraz, oby tylko nie teraz...”, Kali powtarzała to zdanie, sobie jak mantrę. Nie chciała by ta więź się uruchomiła teraz. Bo jak by to wyglądało gdyby zemdlała na środku autobusu? Na pewno nie tak źle, nie byłaby pewnie pierwszą taką osobą, ale gdyby tak się stało, musiałaby odpowiadać na pytania lekarzy. A szczerze nie chciała mieć powtórki sprzed dziewięciu lat.
-Co ci jest dziewczynko?
-Uderzyłam się w głowę.
Kilka dni po tym, w gazecie znalazła się wiadomość o samobójstwie pewnego doktora , przez walenie głową w ścianę. Kali do tej pory nie mogła spać po nocach, gdy przypominała sobie tą rozmowę. Naprawdę nie chciała, by to się powtórzyło.
Ale zapewne się powtórzy, pomyślała.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
                                     PERSPEKTYWA LEO                                      
Leo zrozumiał, że dostał jakiejś obsesji.
Kiedy przez ten tydzień chodził pomiędzy ulicami Manhatannu, cały czas miał wrażenie, że widzi czarnowłosą dziewczynę o fiołkowych oczach i w białej sukience. Oczywiście za chwilę mu przechodziło i uświadamiał sobie, że to nie ona, ale kiedy pomylił wysokiego, umięśnionego blondyna z nią, naprawdę zaczął się o siebie bać. A może tak na niego wpływały te rozmowy? Ciągle obwiniał się za to, że był taki mądry i nie zapytał jej o to czy się spotkają. Miał na to tyle czasu-aż dziesięć minut!-a teraz będzie musiał czekać do wieczora by znowu ją usłyszeć. Szczerze mówiąc naprawdę nie mógł się doczekać tego kiedy wreszcie ją zobaczy. Tak na żywo.
Normalne życie Valdez! Myślałeś kiedyś o tym?
Kiedy zadał sobie to pytanie, przeszedł koło kawiarenki o nazwie „La Conecto”. Dokładnie taka sama była przy sklepie jego mamy.
Za dużo przeszłości Valdez. Idź do przodu.
Jego mózg, czy cokolwiek innego co teraz przez niego przemawiało, miało rację. Zbytnio się przejmuje. Zganił siebie w duchu. Powinien się skupić na szukaniu Kalipso. Nie na swojej przeszłości.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
            PERSPEKTYWA NICO              
Nico do Angelo był naprawdę w złym humorze.
Już trzeci raz trafił do Chin. Już po raz dziesiąty, nie udało mu się dotrzeć tam gdzie chciał. Cienie wariowały, Nico to wiedział od swojego ojca, Pana Podziemi, czyli Hadesa, ale wtedy zbył to mentalnym machnięciem ręki. Teraz jednak, musiał dotrzeć do Nowego Jorku i to jak najszybciej. Niestety, zamiast tego, zwiedził ponad połowę świata, między innymi odwiedził Brazylię, Chiny, Madagaskar i Polskę. Wiedział, że musi odpocząć-te podróże cieniem naprawdę były męczące-ale wiedział również, że nie może przestać. To było podobno jedno z ważniejszych zadań jakie przed nim postawiono.
Spróbował znowu. Tym razem Japonia.
Nico nie mógł uwierzyć jakiego można mieć pecha. Ale uda mu się.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
PERSPEKTYWA LEO
Zobaczył ją. Tym razem na serio.
Wychodziła właśnie z autobusu, w towarzystwie mnóstwa innych osób, ale Leo i tak ją rozpoznał. Zbyt wiele razy mylił jej twarz, by teraz jej nie rozpoznać. Była ubrana w białą sukienkę i sandały na rzemyki, czarne włosy miała zaplecione w warkocz, a fioletowe oczy patrzyły dookoła, jakby czegoś się obawiała.
Wyglądała zupełnie tak jak w jego śnie.
Nie myśląc zbyt wiele, wbiegł w tłum ludzi, co chwila potykając się o czyjąś nogę lub psa. Sam już nie był pewny. Starał się nie spuszczać Kalipso z pola widzenia, co naprawdę nie było łatwe, kiedy miało się zaledwie metr sześćdziesiąt osiem wysokości. Mimo tych przeciwności zdołał wyminąć większość tłumu. Pozostawało mu tylko dobiec do niej i... i co? Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, ale właśnie sobie uświadomił, że nie ma pojęcia jak zacząć z nią rozmowę. Owijać w bawełnę, czy może walić prosto z mostu? To co się z nim i z nią działo nie było normalne, ale to nie zmieniało faktu, że każdą pierwszą pogawędkę trzeba zacząć należycie. Tylko jak miał to zrobić on, Leo Valdez, chłopak, który nie ma żadnego doświadczenia z dziewczynami? Jeżeli to jest na serio takie poważne jak mówiła Hekate, to musi się postarać. I to bardzo.
Kali skręciła w kolejną z ulic. Leo był może jakieś kilka metrów od niej, ale ona chodziła naprawdę szybko.
„Szybciej Valdez!”, powtarzał sobie w duchu. Nie może w tej chwili zawieść.
Stanęła przy przejściu. Leo nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Dogonił ją. Stała koło niego. Ale co teraz?
Nie musiał długo czekać na odpowiedz. Dziewczyna szturchnęła go i wskazała na jezdnie, na której chodziło już mnóstwo przechodniów.
-Eee... Dzięki-wydukał, patrząc w fioletowe jak ametysty oczy czarnowłosej, ale nadal się nie ruszał..-Czy ja cię skądś nie znam?
„Brawo Valdez. Świetne rozpoczęcie rozmowy!”.
Ale nie znał lepszego. To było jedyne co mu przychodziło do głowy. Kalipso ruszyła, nie zwracając uwagi na pytanie Leo. Szybko zrównał z nią krok i wyczekiwał na odpowiedz. Tej jednak nie uzyskał. Widać było, że fioletowooka jest poddenerwowana jego obecnością, ale jak na razie nie powiedziała mu czegoś w stylu „zjeżdżaj stąd ,zboku!” co Leo uznał za pewien progres.
Nagle stanęła jak wryta, a w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
-Coś się stało?-zapytał, zatrzymując się. Miał nadzieję, że Kalipso pozna jego głos. Że też wcześniej na to nie wpadł! Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i przerażeniem.
Poznała go.
On poznał ją.
Muszą ze sobą porozmawiać. Ale Leo napawał się chwilą tryumfu, jakim było znalezienie czarnowłosej. Będą rozmawiać.
Nie teraz.
Nie jutro.

A może jednak dziś?

_____________________________________________________________________________

Salve, wam! 
Pewnie znowu jest pełno błędów. Przepraszam, ale ja naprawdę nie ogarniam przecinków ;_; Myślę, że długość jest dobra-przynajmniej na tyle, że się nie zanudzicie (chociaż i tak pewnie jest nudne)
No to żegnam i niech bogowie olimpijscy mają was w swojej opiece :)
~Kali