PERSPEKTYWA KALI
Kali już od dawna
wiedziała, że nie jest normalna. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło jej
się w życiu, by sądzić inaczej. Nie ważne ile razy nad tym
myślała, zawsze wynik był ten sam. Nie pasowała zupełnie do tego
świata. I nie była to wina jej nienaturalnie fioletowych oczu, czy
cery tak bladej, że oficjalnie uważała ją za białą. A teraz gdy
jeszcze ta... komunikacja zaczęła się pojawiać, poczuła się
jeszcze gorzej. Od tygodnia rozmowa z Leo (przynajmniej tak się
przedstawił) odbywała się już codziennie. Nadal nie wiedziała
dokładnie kim on był. Właściwie, nic o nim nie wiedziała.
Zrozumiała tylko, że nazywa się Leo Valdez i pochodzi z Houston. Z
jakichś dziwnych powodów, on dokładnie wiedział gdzie Kali
mieszka i jak się nazywa.
Te rozmowy nie były
długie. Najwyżej trzy minuty. Najgorszy był proces jaki trzeba
było przejść by w ogóle znaleźć się w tej bezkresnej otchłani.
Ból w kręgosłupie, taki że wydaje ci się jakby 1000 rozżarzonych
do czerwoności szpikulców wbijało ci się w skórę? Pikuś. Ból
głowy tak silny, że po chwili przestajesz widzieć? Normalka. Ogrom
dźwięków, które przypominają krzyki bólu i cierpienia? A co
tam! Dołóż może do tego sceny jak z wojny i może będziesz miał
jako taki obraz jak się czuje człowiek podczas nawiązywania
telepatycznej więzi. Przynajmniej tak to nazywała Kali.
Telepatyczna więź. To było najlepsze określenie tego co się z
nią działo. A to co było jeszcze przed tym... Kali wolała by o
tym nie rozmawiać. Ale właśnie o to chodzi. Ona nie może
rozmawiać.
Zimny
wiatr owiał jej postać. Szczękała zębami, ale nie chciała dać
się pokusie, wzięcia kurtki z plecaka. Wystarczyła jej, jej
sukienka do połowy ud i sandały na rzemyki. Chciała znowu być
chora.
Bo
sprawa wyglądała tak, że jej ojciec w ogóle się nią nie
interesował. Wyjeżdżał
na kolejne wykopaliska, by znaleźć
choć
jeden zabytek, relikt czy cokolwiek innego. Nie przejmował się
zbytnio swoją dziwną córką. Zostawiał ją w domu na całe
miesiące, podczas gdy on wyjeżdżał
do Egiptu, Rzymu lub Grecji. Nawet dał jej imię po jednym ze swoich
znalezisk. Był to posążek Kalipso, przynajmniej tak twierdził.
Kali nie chciała się z nim spierać, ale jego rzeźba
wyglądała
bardziej jak kupa posklejanych ze sobą kamieni aniżeli posąg
jakiejś dziewczyny. Aczkolwiek
musiała przyznać, że nie miała
nic do swojego imienia. Można je było fajnie skrócić, było nawet
poręczne, no i jak wyczytała, istnieje kometa (czy coś takiego)
Kalipso Wheatley. A
ona nazywała się
Kalipso Wheatly., więc zawsze mogła zwalić winę na to że dostała
imię po komecie, a nie po kamieniu. Chociaż ani jedno ani drugie
nie było zachwycające. Zachorować
chciała
dlatego by ojciec się nią zainteresował.
Tylko wtedy ojciec do niej dzwonił i mówił te dwa słowa na które
tylko czekała. Kocham cię.
Poza tym tę białą sukienkę i sandały dal jej tata. Codziennie ją
prała i suszyła i następnego dnia zakładała, nie zważając na
nieprzychylne spojrzenia innych. Kiedy ją nosiła czuła się
bezpiecznie i ciepło. Myślała
sobie wtedy Hej, mój tata dalej tam jest! I może nawet o
mnie myśli!. Gdyby tylko zawsze
mogła być taką optymistką.
Kolejny powiew
chłodnego wiatru. Mimo chęci bycia chorą, Kali chciała by autobus
już przyjechał. Było jej potwornie zimno. Przygryzała
niespokojnie spierzchnięte wargi, jak tylko mogła ogrzewała
ramiona energicznie ruszając po nich dłońmi. Nienawidziła tego.
Gdziekolwiek była, zawsze było jej zimno, nie ważne czy był
środek lata i czterdzieści stopni, czy połowa zimy z dwudziestką
na minusie. Jej zawsze było
zimno. Wiedziała, że to wygląda zabawnie, zwłaszcza,
że było nie mniej niż dwadzieścia pięć stopni. Przytuliła do
siebie plecak, który do tej pory leżał na jej kolanach. Niech
przynajmniej nie patrzą na jej oczy, tylko nie w oczy. Tego też
nienawidziła. Kiedy ktoś patrzył w jej tęczówki, jakby była nie
wiadomo jakim okazem w zoo.
Autobus
podjechał do przystanku. Kali odetchnęła głęboko,
wstała z ławki i weszła do autobusu,
po brzegi wypełnionego turystami. Teraz
jej jedynym zmartwieniem było znalezienie
sobie wolnego miejsca do siedzenia.
Niestety, jak przewidywała,
jej szczęście było równe wielkości mrówki. „Oby tylko nie
teraz, oby tylko nie teraz...”, Kali powtarzała to zdanie, sobie
jak mantrę. Nie chciała by ta więź
się uruchomiła teraz. Bo jak by to wyglądało gdyby zemdlała na
środku autobusu? Na pewno nie
tak źle, nie byłaby pewnie
pierwszą taką osobą, ale gdyby tak się stało, musiałaby
odpowiadać
na pytania lekarzy. A szczerze nie chciała mieć powtórki sprzed
dziewięciu lat.
-Co ci jest
dziewczynko?
-Uderzyłam się
w głowę.
Kilka dni po tym, w gazecie znalazła się wiadomość o samobójstwie
pewnego doktora , przez walenie głową w ścianę. Kali do tej pory
nie mogła spać po nocach, gdy przypominała sobie tą rozmowę.
Naprawdę nie chciała, by to się powtórzyło.
Ale
zapewne się powtórzy, pomyślała.
Nie
teraz.
Nie
jutro.
A
może jednak dziś?
PERSPEKTYWA LEO
Leo
zrozumiał, że dostał jakiejś obsesji.
Kiedy
przez ten tydzień chodził pomiędzy ulicami Manhatannu, cały czas
miał wrażenie, że widzi czarnowłosą dziewczynę o fiołkowych
oczach i w białej sukience. Oczywiście za chwilę mu przechodziło
i uświadamiał sobie, że to nie ona, ale kiedy pomylił wysokiego,
umięśnionego blondyna z nią, naprawdę zaczął się o siebie bać.
A może tak na niego wpływały te rozmowy? Ciągle obwiniał się
za to, że był taki mądry i nie zapytał jej o to czy
się spotkają. Miał na to tyle czasu-aż dziesięć minut!-a teraz
będzie musiał czekać do wieczora by znowu ją usłyszeć. Szczerze
mówiąc naprawdę nie mógł się doczekać tego kiedy wreszcie ją
zobaczy. Tak na żywo.
Normalne życie
Valdez! Myślałeś kiedyś o tym?
Kiedy
zadał sobie to pytanie, przeszedł koło kawiarenki o nazwie „La
Conecto”. Dokładnie taka sama była przy sklepie jego mamy.
Za
dużo przeszłości Valdez. Idź do przodu.
Jego
mózg, czy cokolwiek innego co teraz przez niego przemawiało, miało
rację. Zbytnio się przejmuje. Zganił siebie w duchu. Powinien się
skupić na szukaniu Kalipso. Nie na swojej przeszłości.
Nie
teraz.
Nie
jutro.
A
może jednak dziś?
PERSPEKTYWA NICO
Nico
do Angelo był naprawdę w złym humorze.
Już
trzeci raz trafił do Chin. Już po raz dziesiąty, nie udało mu się
dotrzeć tam gdzie chciał. Cienie wariowały, Nico to wiedział od
swojego ojca, Pana Podziemi, czyli Hadesa, ale wtedy zbył to
mentalnym machnięciem ręki. Teraz jednak, musiał dotrzeć do
Nowego Jorku i to jak najszybciej. Niestety, zamiast tego, zwiedził
ponad połowę świata, między innymi odwiedził Brazylię, Chiny,
Madagaskar i Polskę. Wiedział, że musi odpocząć-te podróże
cieniem naprawdę były męczące-ale wiedział również, że nie
może przestać. To było podobno jedno z ważniejszych zadań jakie
przed nim postawiono.
Spróbował
znowu. Tym razem Japonia.
Nico
nie mógł uwierzyć jakiego można mieć pecha. Ale uda mu się.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
PERSPEKTYWA LEO
Zobaczył
ją. Tym razem na serio.
Wychodziła
właśnie z autobusu, w towarzystwie mnóstwa innych osób, ale Leo i
tak ją rozpoznał. Zbyt wiele razy mylił jej twarz, by teraz jej
nie rozpoznać. Była ubrana w białą sukienkę i sandały na
rzemyki, czarne włosy miała zaplecione w warkocz, a fioletowe oczy
patrzyły dookoła, jakby czegoś się obawiała.
Wyglądała
zupełnie tak jak w jego śnie.
Nie
myśląc zbyt wiele, wbiegł w tłum ludzi, co chwila potykając się
o czyjąś nogę lub psa. Sam już nie był pewny. Starał się nie
spuszczać Kalipso z pola widzenia, co naprawdę nie było łatwe,
kiedy miało się zaledwie metr sześćdziesiąt osiem wysokości.
Mimo tych przeciwności zdołał wyminąć większość tłumu.
Pozostawało mu tylko dobiec do niej i... i co? Nie zastanawiał się
nad tym wcześniej, ale właśnie sobie uświadomił, że nie ma
pojęcia jak zacząć z nią rozmowę. Owijać w bawełnę, czy może
walić prosto z mostu? To co się z nim i z nią działo nie było
normalne, ale to nie zmieniało faktu, że każdą pierwszą
pogawędkę trzeba zacząć należycie. Tylko jak miał to zrobić
on, Leo Valdez, chłopak, który nie ma żadnego doświadczenia z
dziewczynami? Jeżeli to jest na serio takie poważne jak mówiła
Hekate, to musi się postarać. I to bardzo.
Kali
skręciła w kolejną z ulic. Leo był może jakieś kilka metrów od
niej, ale ona chodziła naprawdę szybko.
„Szybciej
Valdez!”, powtarzał sobie w duchu. Nie może w tej chwili zawieść.
Stanęła
przy przejściu. Leo nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
Dogonił ją. Stała koło niego. Ale co teraz?
Nie
musiał długo czekać na odpowiedz. Dziewczyna szturchnęła go i
wskazała na jezdnie, na której chodziło już mnóstwo
przechodniów.
-Eee...
Dzięki-wydukał, patrząc w fioletowe jak ametysty oczy
czarnowłosej, ale nadal się nie ruszał..-Czy ja cię skądś nie
znam?
„Brawo
Valdez. Świetne rozpoczęcie rozmowy!”.
Ale
nie znał lepszego. To było jedyne co mu przychodziło do głowy.
Kalipso ruszyła, nie zwracając uwagi na pytanie Leo. Szybko zrównał
z nią krok i wyczekiwał na odpowiedz. Tej jednak nie uzyskał.
Widać było, że fioletowooka jest poddenerwowana jego obecnością,
ale jak na razie nie powiedziała mu czegoś w stylu „zjeżdżaj
stąd ,zboku!” co Leo uznał za pewien progres.
Nagle
stanęła jak wryta, a w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
-Coś
się stało?-zapytał, zatrzymując się. Miał nadzieję, że
Kalipso pozna jego głos. Że też wcześniej na to nie wpadł!
Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i przerażeniem.
Poznała
go.
On
poznał ją.
Muszą
ze sobą porozmawiać. Ale Leo napawał się chwilą tryumfu, jakim
było znalezienie czarnowłosej. Będą rozmawiać.
Nie
teraz.
Nie
jutro.
A
może jednak dziś?
_____________________________________________________________________________
Salve, wam!
Pewnie znowu jest pełno błędów. Przepraszam, ale ja naprawdę nie ogarniam przecinków ;_; Myślę, że długość jest dobra-przynajmniej na tyle, że się nie zanudzicie (chociaż i tak pewnie jest nudne)
No to żegnam i niech bogowie olimpijscy mają was w swojej opiece :)
~Kali