PERSPEKTYWA LEO
Rozmowę
z Kalipso, Leo nie mógł zaliczyć do udanych.
Pierwszą
sprawą, która go denerwowała, było to, że w ogóle się nie
odzywała. Kiedy opowiadał jej o swoim życiu, przechadzając się
uliczkami Manhatanu, kiwała tylko głową lub zaczynała się śmiać.
Ominął oczywiście okoliczności śmierci jego mamy, ale reszta
zgadzała się co do joty. Ale nie o to chodziło. Chodziło o to, że
ona nic nie mówiła. Zupełnie. Gdy zapytał się jej czy
opowie mu o sobie, spuściła głowę, jakby było to coś
wstydliwego. Ale co może być wstydliwego w swoim życiu?
Wszystko, Valdez,
wszystko.
Ale
Leo chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o Kalipso wszystko co mógł.
A ona się nie odzywała. I gdzie tu sprawiedliwość?
Druga
sprawa polegała na tym, że czarnowłosa cały czas sprawiała
wrażenie przygnębionej i przestraszonej. Śmiała się, to prawda,
ale zaraz potem zamierała, jakby sobie o czymś przypomniała i na
jej twarzy z powrotem pojawiał się smutek. Zapytał się jej
dlaczego. Nie otrzymał odpowiedzi. Znowu.
Kali
zatrzymała się i wskazała palcem na jakąś kawiarenkę. Nie była
to „La Conecto” , ale i tak wzbudziła w nim nieprzyjemne
wspomnienia. To znaczy, nie nieprzyjemne, one były cudowne, ale
chwilę spędzone z jego matką były dla niego czymś, czego nie
chciał sobie przypominać. Nie teraz. Nie teraz, gdy spotkał
Kalipso.
Weszli
do cafeterii i usiedli przy jednym ze stolików. Wnętrze było
przyjemne, kolorystyka utrzymywała się raczej w zimnych barwach,
ale wygodne fotele, świeczki i piękne obrazy, przedstawiające
owoce, przepełniły to pomieszczenia ciepłym uczuciem domostwa.
Albo dziwacznej łazienki, co w sumie sprowadzało się do tego
samego. Kelner podszedł do nich i z widocznie wymuszonym uśmiechem,
zapytał się na co mają ochotę.
Leo
postawił na najbezpieczniejszą opcję, czyli kawę. Problem był z
Kalipso. Pokazywała mu jakieś danie w karcie menu, ale Leo nie mógł
nic przeczytać. Głupia dysleksja!
Czy on nie umie
czytać?
To
pytanie wyrwało na szatynie wrażenie. Nie usłyszał jego w
prawdziwym świecie. Usłyszał je w głowie. W myślach. I to nie
były jego myśli.
Popatrzył
na czarnowłosą z niedowierzaniem. A może się odezwała? Ta jednak
siedziała patrząc na niego jak na niedołężnego psychicznie. W
końcu przewróciła oczami i pokazała kelnerowi to co wybrała. On
tylko pokiwał głową, zapisał coś w swoim notatniku i odszedł
mówiąc sobie pod nosem, coś co brzmiało jak: „głupie bachory, nie
umieją nawet powiedzieć czego chcą”.
Kali
wzięła swój plecak (którego Leo wcześniej nie zauważył) i
wyjęła z niego kartkę i długopis i zaczęła coś na niej
dokładnie rysować. Albo pisać.
Dobra Valdez,
skup się. Musisz to przeczytać.
Nie
mając zbytnio nic do roboty, wyciągnął ze swojego pasa kilka
drucików i kawałków materiału. Po chwili na ich miejscu znalazło
się coś co przypominało telewizor, ale ku rozczarowaniu Leo, nie
działał. No ale jak ma działać coś, co nie ma silnika,
akumulatora lub baterii? Szatyn westchnął ciężko, rozmontował
swoje niedokończone urządzenie, a jego części położył na
stoliku. Nie minęło więcej niż pięć sekund, a przed nim
pojawiła się kartka z kilkoma słowami. Leo nie mógł uwierzyć
własnemu szczęściu, gdyż tekst był bardzo wyraźny, nie tylko ze
względu na jego estetykę, ale też dlatego, że był napisany
drukowanymi literami. Pewnie traktowała go jak zupełnego debila,
ale przynajmniej mogli się teraz porozumieć.
„Nie
mogę mówić, jak pewnie zauważyłeś. Nie będę ci teraz tego
tłumaczyć. Później. Co dalej robimy?”
Leo
bardzo chciał odpowiedzieć na to pytanie, ale tak naprawdę
zupełnie nie wiedział jak to zacząć. Oczywiście mógł jej dalej
opowiadać o swoim nieudolnym życiu, o kolejnych wynalazkach, które
kiedykolwiek skonstruował, ale nie oddałoby to w pełni tego co by
było gdyby dziewczyna się odezwała. Zwrócił też uwagę na jeden
drobny szczegół. Kalipso napisała „nie mogę”. Nie, „nie
umiem”. Może to nie jest istotna różnica, ale zauważył to i
nie mógł ukryć, że bardzo go to ciekawiło.
-Kalipso...-zaczął,
ale dziewczyna uciszyła go przykładając mu palec do ust. Następnie
wzięła rękę z powrotem i na tej samej stronie kartki napisała
jedno słowo, które potem dała Leonowi odczytać.
„Kali”
-No
więc Kali...-spróbował ponownie, ale trudno mu było cokolwiek z
siebie wydusić. Czarnowłosa w jakiś sposób go krępowała i nie
wiedzieć czemu czuł się w jej towarzystwie jakoś
nieswojo-Muszę ci dużo rzeczy wyjaśnić. Ona powiedziała że mam
się tobą opiekować...
Kalipso
spojrzała na niego pytająco.
-Ona
czyli Hekate-wyjaśnił, a kiedy zrozumiał jak to głupio
zabrzmiało, zarumienił się i próbował dalej-Wiesz kim była
Hekate?
Dziewczyna
skinęła głową, ale skrzywiła się jakby miała z nią jakieś
nieprzyjemne wspomnienia. A może ona, tak jak Leo, ma sny w których
odwiedzają ją szaleni bogowie? To raczej niemożliwe, ale ona nic nie
mówiła więc jest dużo rzeczy których mu nie powiedziała... Ba,
ona mu nie powiedziała niczego.
-No
i ta Hekate... No, tak jakby istnieje. Hefajstos też. I inni bogowie
greccy też... Przynajmniej tak myślę.
To
brzmiało tak niedorzecznie, że Leonowi zachciało się śmiać. Nie
zdziwiłby się gdyby taka była reakcja Kalipso, ta jednak pokiwała
głową, a spojrzenie jakim obdarowała szatyna, nie można było
zaliczyć do najszczęśliwszych. Miał ochotę ją pocieszyć,
powiedzieć jej że to tylko żart, jeden z tych które czasami
robił, ale nie mógł tak skłamać. To była najszczersza prawda i
nawet jakby nie wiadomo jak starał się wybijać to z głowy, nie
udałoby mu się to.
-Hekate...
Kazała mi się tobą zaopiekować. Nie patrz tak na mnie!-krzyknął
gdy zobaczył minę fioletowookiej-To nie moja wina! Tak czy siak,
ona kazała mi cię szukać no i znalazłem cię. Myślałem że mi
to zajmie dłużej, ale był to tylko jeden tydzień. Nie chcę byś
miała mnie za świra, ale zrozum, że ja to zadanie wziąłem na
poważnie... Hej, Kali, tutaj jestem!
Dziewczyna
jednak nie zwracał na niego uwagi. Patrzyła gdzieś za okno jakby
czegoś szukała. Na początku nie rozumiał o co jej chodzi. Potem
zrozumiał. Ktoś krzyczał. Nie byłoby to coś nowego w
Nowym Jorku, ale to nie był krzyk złości jaki czasem dało się
słyszeć. To był krzyk przerażenia.
-Rozumiem,
że mamy tam iść?
Kali
wbiła w niego wzrok tak ostry, że poczuł ostrze przeszywające
jego pierś.
-Tylko
pytałem.
I
wybiegli z kawiarenki, nie czekając na kawę. A Leo miał na nią
taką ochotę!
PERSPEKTYWA KALI
Kali
nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Gdy
właśnie zamierzała napisać Leo, że wcale nie uważa go za świra
i że mu wierzy, usłyszała głośny wrzask. Założyła, że był
to krzyk dziewczyny, ponieważ głos był zdecydowanie za wysoki jak
na chłopaka. Niewiele myśląc, rzuciła kartkę i długopis na
stolik, odpowiedziała spojrzeniem na tępe pytanie Leo i wybiegła z
cafeteri.
To
co tam zobaczyła można było nawet uznać za normalne, gdyby nie
to, że na ulicy biegał ogromny na dwa metry, czarny, obśliniony
pies. O dziwo ludzie nie zwracali na niego uwagi i przejeżdżali
koło niego samochodami jakby był tylko jakiś posągiem.
Przed
tym ogromnym buldogiem stała średniego wzrostu, brązowowłosa
dziewczyna ubrana w czerwoną bejsbolówkę i opatrzona w niemożliwą
wręcz ilość bransoletek na obu rękach. Kalipso chciała się
bliżej przyjrzeć nieznajomej, ale ta schowała się za jedną ze
stojących przy chodniku lamp. Była to nieudolna próba ucieczki,
ale Kali rozumiała, że ona nie ma po prostu pojęcia co robić. Co
gorsza, ona też nie wiedziała.
Usłyszała
za sobą czyjeś ciężkie dyszenie.
-To
twój pies?-pytanie Leo wydawało jej się tak nie na miejscu, że
miała ochotę mu porządnie przyłożyć.
Tak tępaku, mój.
I dlatego atakuje tą dziewczynę.
-Dobrze wiedzieć.
Chwila. Co? Kali zastanawiała się czy się nie przesłyszała.
Odgoniła od siebie jednak dziwną myśl która zaczęła chodzić
jej po głowie i skupiła się na pomocy dziewczynie.
Ale tego się nie spodziewała.
Otoczyła ją biała mgła. Kręciła się wokół każdego skrawka
jej ciała jak koc w zimne, zimowe wieczory. Ale dla Kali mógłby by
to równie dobrze być ciepły letni poranek. Przecież jej i tak
będzie zimno.
A potem wydarzyło się coś niesamowitego.
Jej buty w jednej chwili zamieniły się z sandałów na glany,
sukienka w krótkie, podarte jeansowe spodenki i czarną bluzkę
odsłaniającą brzuch. Na jej ramionach pojawiła się jeansowa
kamizelka z podartymi rękawami i „splatanym” dołem, na nogach
brązowe rajstopy do połowy ud, a na rękach powstały rękawiczki
bez palców, dziwne przedramienniki oraz złote obręcze na
ramionach. Do tego brązowy luźny pasek i dwie małe pochwy. Na tym
Kali by mogła skończyć tą całą metamorfozę, gdyby nie to, że
jej skóra również zmieniła kolor. Z białej zrobiła się
opalona.
No nie...
Mgła rozpierzchła się i znikła tak jak się pojawiła. Czyli
znikąd.
Tylko spokojnie... Wszystko jest w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Kali już zupełnie nie rozumiała o
chodzi. Czuła się jak jakaś samotna myszka, próbująca wydostać
się z labiryntu, ale nie może znaleźć wyjścia. Stała wpatrzona
w dziewczynę, której miała zamiar pomóc. Musi coś teraz zrobić.
-Ty...-głos Leo wyrwał ją z zamyślenia.-Co ty?... Jak?...
Nie wiem... Nie rozumiem...
Odwróciła się do Leo, starając się za wszelką cenę nie
pokazać tego jak bardzo jest przerażona. Szatyn wytrzeszczył
oczy.
-Twoje oczy... Są zielone...
Wiem, że są! To znaczy...
Kali wyciągnęła sztylet z pochwy. Miał czarną rękojeść i
ostrze. Głowica przyozdobiona była fioletowymi kamieniami(Kalipso
nie była pewna, ale miała wrażenie, że to ametysty). Wyjęła
również drugi i pokazała jednym z nich na dziewczynę, potem na
Leo. Przekaz miał być jasny. On pomaga dziewczynie, ona atakuje
potwora.
Tak, Kali nie miała pojęcia co robić. Miała tylko dwa sztylety i
ani grosza doświadczenia z żadną bronią. Ale był pewien plus,
któremu nie mogła zaprzeczyć. Jeszcze do wieku dziesięciu lat
chodziła na akrobatykę i gimnastykę sportową. Może nie było to
duże pocieszenie, ale mogła mieć nadzieję, że w czymś to jej
pomoże zwłaszcza, że minęły dopiero trzy lata odkąd skończyła
naukę.
I ruszyła. W stronę tego ogromnego psa.
Kiedy biegła miała wrażenie, że czas wokół niej zwalniał.
Ludzie przechodzący po chodnikach, zwalniali krok, samochody
hamowały tak bardzo, że Kali wydawało się to niemożliwe. Nie
chciała się odwracać by zobaczyć co się stało z Leonem. Później
będzie się o niego martwić. Wszystko praktycznie się zatrzymało.
W uszach zamiast warkotów silników samochodów i rozmów, słyszała
tylko jednolity szum, jakby każdy dźwięk zlał się w jeden,
ogłuszający wręcz pisk, jaki czasem słyszy się przejeżdżając
ostrymi końcami widelca po talerzu. Mimo to pies nadal ruszał się
normalnie, chociaż wydawał się oszołomiony tym co się dookoła
niego działo.
Chciała to wykorzystać. Najlepiej jak potrafiła.
Była już tak blisko. Trzynaście, dwanaście, jedenaście metrów.
Każdy kolejny krok napawał ją jeszcze większym przerażeniem, ale
próbowała to przezwyciężyć.
Ten jeden raz. JEDEN!
Ścisnęła mocniej swoje sztylety. Nie czuła, że jej się uda
chociażby zadrasnąć potwora, a co dopiero go zabić, więc nie
spodziewała się takiego obrotu wydarzeń.
Gdy pies ją zobaczył warknął i pobiegł ku niej. Kali rzuciła w
niego jeden ze sztyletów, który trafił buldoga w łapę. Potwór
zaskowyczał, ale nie poddał się. Ruszył w jej kierunku z
pewnym zamiarem jej pożarcia. Ale ona nadal miała sztylet.
Szczerze? Wolałaby miecz.
Jak tylko o tym pomyślała, sztylet wydłużył się i stał się
pełnoprawnym mieczem.
Teraz lepiej.
Pies był tak blisko niej, że wystarczyło tylko jedno cięcie.
Jedno cięcie w szyję i gotowe.
Zrobiła to.
Zabiła psa.
Potwora.
Żyjące stworzenie.
Coś co żyło.
I chciała to zrobić.
To było dla niej najstraszniejsze.
Proch w jaki zamienił się buldog
po ścięciu głowy,
odleciał na zachód, zostawiając po sobie nieprzyjemny zapach
siarki. Ręce Kali drżały, aż wypuściła miecz, który po chwili
zamienił się w sztylet. Drugi leżał jakieś dziesięć kroków od
niej, ale nie miała zamiaru po niego podejść. Wszystko wydawało
jej się teraz takie odległe. Upadła na kolana, nawet nie czując
bólu jaki powinien temu towarzyszyć. Nie docierał do niej żaden
dźwięk,
chociaż ten powrócił
do normalnego stanu. Nie usłyszała wołającego jej imię Leo, nie
poczuła dotknięcia jego ciepłych palców na plecach, nie widziała
jego zaniepokojonej twarzy i oczu które wpatrywały się w nią z
troską. Jej myśli dalej krążyły wokół jednego tematu.
Zabiła. Zabiła żyjące stworzenie.
-Kali!
Kali co ci jest?!-głos Leona napływał z oddali, jakby znajdował
się po drugiej stronie
ściany. Tego było za wiele.
Stanowczo za wiele.
W końcu zemdlała.
***
Obudziła się.
Zdawała się nie czuć całego ciała. Kiedy
spróbowała otworzyć oczy, światło żarówek zaatakowało ją jak
napastnik, chcący by jego ofiara nie mogła zobaczyć nawet gdzie
się znajduje. Starała się przypomnieć sobie co się działo. Leo
ją znalazł, potem krzyk, niebezpieczny potwór. Ona zabiła tego
psa. A teraz za to płaci.
Po około pięciu minutach spróbowała ponownie. Tym razem ledwie
jej się udało, ale to zawsze coś. Leżała w jakimś pokoju. Był
bardzo jasno oświetlony i zważając na pozycję w jakiej leżała
nie mogła zbyt wiele wywnioskować. Nie dałaby rady usiąść, więc
postanowiła poczekać na dalszy przebieg wydarzeń. Nie musiała
długo czekać, ponieważ do pokoju ktoś wszedł. Nad Kali stanął
wysoki blondyn,z niebieskimi oczami i opaloną karnacją. Miał na
sobie pomarańczową koszulkę i tylko tyle zdążyła przyswoić
Kalipso zanim chłopak powiedział:
-Obudziłaś się.
No jasne, że się obudziła. Miała
w końcu otwarte oczy, nie? W
jej głowie obudziło się wewnętrzne poczucie, że o czymś
zapomniała. Tym czymś było to, że najpewniej teraz znajdowała
się w szpitalu. A to jest lekarz. Będzie jej zadawał pytania. A
ona będzie musiała odpowiadać.
O nie...
-Możesz spróbować usiąść-jego
głos był przyjazny i miły, co nieco poprawiło jej samopoczucie.
Tak jak zalecał, spróbowała, ale nic z tego nie wyszło. Poczuła
ostry ból przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Położyła
się z powrotem, a ból prawie natychmiast przeszedł. Spojrzała na
chłopaka z błaganiem w oczach by ten coś zrobił.
-Eh... Podnieś lekko głowę.
Uniosę trochę oparcie.
Zrobiła to co jej kazał i choć
przez chwilę pobolało,
kilka sekund później
widziała dokładnie cały pokój w jakim się znajdowała. Koło jej
łóżka stała etażerka, na której stała szklanka wypełniona
czymś co przypominało budyń. Podłoga była zrobiona z wysokiej
jakości drewna, ściany pokryte
były kilkoma obrazami, przedstawiającymi krajobrazy plaż i gór. W
rogach pomieszczenia stały w doniczkach kwiaty, ale Kali nie była w
stanie stwierdzić jakiego są gatunku.
-Myślę, że za około godzinę
będziesz mogła wyjść... -mówił sprawdzając jakieś papiery w
notesie-Wyniki wyszły w porządku, więc nie ma się co
przejmować... Myślę,
że ten denerwujący koleś na zewnątrz będzie mógł do ciebie
wejść.
Leo.
Tak Leo będzie jej teraz
najbardziej potrzebny. Nie rozumiała tego gdzie jest, kim jest ten
blondyn i jak się tu znalazła, ale jeżeli ten lekarz mówił o
Leo, to mogła być pewna, że nie będzie tu aż tak źle.
A przynajmniej
nie gorzej.
Chłopak wyszedł, a chwilę potem
do pokoju wbiegł Leo z miną kogoś kto wygrał milion dolarów.
Stanął przy jej łóżku
i z widoczną ulgą powiedział:
-Musiałaś mnie tak straszyć?
Myślałem, że umarłaś... Albo jeszcze gorzej: zemdlałaś na mój
widok! Oczywiście odbyło się to z lekkim opóźnieniem,
ale zawsze.
Kali nie mogła się powstrzymać i
trzepnęła chłopaka po głowie. Na początku szatyn nie ogarnął
co się stało, ale później
uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Zmieniłaś się wiesz? Masz już
normalne oczy, skórę
i ubrania. Ale zastanawia mnie jedno: jak to zrobiłaś?
Czarnowłosa bardzo chciała
odpowiedzieć na to pytanie, ale ona sama nie wiedziała. Pamiętała
tylko fragmenty tego co wydarzyło się na tamtej ulicy i jak miałaby
to opowiedzieć, jej historia zawierałaby poważne luki. Nie
pamiętała nawet tego, że zmieniła wygląd. A
powinna to pamiętać
„Pamięć jest krucha i złożona.
Gdybym pamiętał wszystko co w życiu widziałem, zwariowałbym.
Tobie też radzę zapominać”, słowa taty obudziły
się niespodziewanie w jej głowie. To był jeden z niewielu razów,
w którym pogadał z nią chwilę na temat ich osobistych przeżyć.
Do tej pory nie sądziła, że na coś jej się to kiedykolwiek
przyda, ale teraz zrozumiała jakie te słowa miały sens. Lepiej
zapomnieć. Dużo lepiej.
Ale w tej chwili musiała
pamiętać. To co się z nią
działo od praktycznie zawsze, było tak cholernie niepoukładane,
tak strasznie zagadkowe, że nie potrafiła nawet o tym pomyśleć,
nie gubiąc się we własnych domysłach. Bogowie greccy istnieją.
Domyślała się tego, ale ze względu na babcię, głęboko wierzącą
katoliczkę, wolała ukrywać własne przypuszczenia, na temat tego w
co wierzyć, a w co nie. Myślała
dużo i ciągle, zastanawiała się jakie będzie jej życie w
przyszłości, kiedy będzie się starała o pracę, a nie będzie
mogła nic powiedzieć. Kiedy będzie chciała mieć chłopaka, a
później
męża, a nie powie do niego ani słowa. Kiedy spróbuje nauczyć
swoje dzieci mówić, nie wypowiadając chociaż paru wyrazów. Tyle
razy płakała z tego powodu w poduszkę, że nie potrafiła tego
policzyć. Całe życie było dla niej koszmarem,
więc gdy pojawił się Leo, nawet tylko w jej umyśle, uznała,że
to jedyne co może się w jej życiu na razie
liczyć.
Bo jak na razie, mimo tych
kilkunastu minut spędzonych razem, tylko dzięki niemu w jej życiu
zagościło tyle światła.
Niewiele, ale tyle, żeby móc dalej
żyć.
Dlatego kiedy przyszedł do niej i
powiedział (na swój własny sposób), że się o nią martwił,
uznała, że to jedyne czego w tej chwili potrzebowała. Wsparcia.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem,
mówiącym jak bardzo jego właścicielka cierpi nie mogąc mu
odpowiedzieć. Szatyn pokiwał głową. Na pewno nie był zadowolony,
ale Kali nie mogła mu zbyt wiele zaoferować. Kiedy nie może się
mówić, życie jest naprawdę ciężkie. Zwłaszcza teraz kiedy tyle
się dzieje.
-Rozumiem-powiedział
Leo z nieco rozczarowaną miną.-Ale mam do ciebie drugie pytanie, bo
mi się
wydawało, że ty mówiłaś.
Wtedy w kawiarni, i przed nią. Z tego co pamiętam,
było to coś w stylu „czy on umie w ogóle czytać?”
i „jasne i dlatego zaatakował tą dziewczynę”. Mówiłaś
coś wtedy... Prawda?
Na początku Kalipso nie rozumiała
o co chodzi Leonowi. Ona mówiła, to prawda, ale tylko w domu przed
lustrem. Tak zapełniała pustkę, którą czuła chyba najbardziej
ze wszystkich uczuć. O ile takie istnieje. Lustro było jej
przyjacielem i jedynym pocieszycielem. Od dzisiaj jednak, był nim
Leo. A Leonowi
trzeba jakoś odpowiedzieć.
Więc zaprzeczyła głową.
-Czyli... Chwila, ja czytam ci w
myślach czy coś? Przecież
jestem pewny, że cię
słyszałem!-chłopak był widocznie zdenerwowany tym, że nie mógł
rozwiązać tej zagadki. Wstał z jej łózka i zaczął chodzić w
kółko. Ona robiła dokładnie
tak samo jak się nad czymś zastanawiała.
-Pomyśl o czymś-rozkazał po
chwili, stając w miejscu. -cokolwiek.
Spełniła jego prośbę.
Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu.
Nie było to mistrzostwo co do wyboru zdań, ale to było pierwsze co
jej przyszło na myśl.
-Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu-Leo powtórzył zdziwiony,
opierając się o krawędź łoża.-jeszcze raz.
Fioletowa czekolada, wygrała na loterii.
-Fioletowa czekolada wygrała na loterii. To było to, prawda?-jego
głos był tak podekscytowany, jakby to on wygrał na tej loterii, a
nie fioletowa czekolada.
Kali przytaknęła.
Nie rozumiała o co chodzi z tym czytaniem w myślach i czy Leo
słyszy wszystko co do tej pory sobie myślała, ale miała
nadzieję, że to działa w dwie strony. Uśmiechnęła się
niemrawo, patrząc jak Leo dosłownie wariuje na punkcie „myśli”.
Jednak kiedy zaczęły palić mu się włosy, a na rękach pojawiły
się iskierki, musiała przyznać, że coś jest nie tak.
Zdecydowanie nie tak.
Leo?
Odwrócił się do niej, rozpromieniony.
Wiesz, że włosy ci się palą?
Na początku wydawał się być trochę zaskoczony tym stwierdzeniem,
ale po chwili wrócił do wcześniejszej wesołości, a wszystkie
płomyki zniknęły.
-Przepraszam. Mam tak kiedy się denerwuję.
Palą ci się włosy, kiedy się denerwujesz?
Chłopak przytaknął.
Czyli ty masz tak jakby... Moc ognia? Czy coś takiego?
-Aha-jego szczerość tak ją rozbrajała, że musiała się zaśmiać.
Bawiło ją podejście Leona do życia i i różnych sytuacji,
których ostatnio było bardzo dużo. Przynajmniej za dużo jak na
głowę Kali.
-Muszę ci jeszcze kogoś przedstawić-słowa Leo wzbudziły w niej
nieprzyjemne uczucia. Jeżeli to będzie kolejny ktoś kto
będzie wymagał od niej odpowiedzi na durne pytania, zdecydowanie
nie miała ochoty go teraz widzieć. A może to była ta dziewczyna,
którą uratowała zanim zemdlała?
Niestety to nie była tamta dziewczyna.
Leo wyszedł z pokoju i po kilku sekundach wrócił trzymając za
ramię jakiegoś chłopaka. Bardzo ładnego chłopaka.
Miał czarne włosy, w takim nieładzie jakby dopiero wstał z łóżka.
Jego ciemno brązowe oczy wyglądały jak kostki czekolady, a blada
cera idealnie kontrastowała zresztą aparycji. Ubrany był w czarną
koszulkę z tańczącymi szkieletami, lotniczą kurtkę, czarne
jeansy rurki i czarne conversy. Był bardzo ładny, ale Kali nie
pomyślałaby, że jest w jej typie. Nie mogła za to zaprzeczyć, że
chłopak był naprawdę uroczy.
-To on nas tutaj przywiózł-oznajmił Leo, klepiąc czarnowłosego
po plecach-przybył zaraz potem kiedy zemdlałaś.
A nie mógł trochę wcześniej?
-Niestety, podobno... Eee... Zgubił się czy coś. Tak czy siak- Leo
przesunął się trochę i rozłożył ręce jakby miał zamiar
kogoś uścisnąć-Oto on, nasz wybawiciel! Kłaniajmy mu się w pas!
Fioletowooka zaśmiała się głośno przez co trochę spadł jej
koc. Wcześniej go nie zauważyła, ale jak tylko skrawek ciała
został odsłonięty, natychmiast poczuła kujące zimno jakie zawsze
odczuwała. Szybko zakryła się z powrotem, a na jej twarzy zagościł
rumieniec.
„Wybawiciel” podszedł do Kali i wyciągnął rękę. Dziewczyna
uścisnęła ją. Była równie zimna jak jej samej.
-Witaj, miło mi cię poznać. Jestem Nico di Angelo.