piątek, 23 października 2015

LBA I, II, III

Jak mówiłam, oto LBA. Najpierw pytania od Malinoe królowa upiorów.
1. Twój ulubiony kolor?
Czarny :D
2. Ulubiona książka?
Ostatnio?... Dawca. Serdecznie polecam :3
3. Twoja największa wada i zaleta?
Trudny wybór, bo zalet i wad mam mnóstwo xD Może... Do wad to chyba moja wrodzona niechęć do ludzi. Zalet mam całe mnóstwo, nie zdecyduję się xd (jedną z nich jest między innymi skromność XD)
4. Masz jakieś zwierzątko?
Kiedyś miałam rybki, ale nawet ich teraz nie mam i nie mówię, że jest mi z tym źle. I tak one były bardziej mojego ojca niż moje :p
5. Czy to twój pierwszy blog?
Tak.
6. Ile masz lat?
Młody ze mnie człek, bo 13 :p
7. W jakim wieku zacząłeś/zaczęłaś pisać?
Kiedy miałam cztery lata, napisałam historię o delfinie i jego pełnym przygód życiu. To znaczy, pisała mi to mama, a ja dyktowałam, ale to chyba się liczy? Później ojciec dał to do wypożyczalni filmów i książek i ktoś to podobno kupił ;-;
8. Co robisz w wolnym czasie?
Oglądam anime, czytam książki, piszę moje opowiadania, których i tak nie kończę... To chyba tyle xd
9. Gdybyś mógł/mogła znalezc się w magicznym świecie, gdzie byś się znalazł/a?
Zależy o jaki świat chodzi. Ale z pewnością mogę powiedzieć, ze w "Nigdzie", krainie, którą stworzyłam na Wattpadzie. Jeszcze nie ma tam nic o niej napisane, ale już niedługo będzie z nią pierwsza styczność :D
10. Ulubiona postać literacka? Dlaczego?
To tak jakby się ktoś zapytał matki, które dziecko bardziej kocha. Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć.
11. Którego pisarza podziwiasz? Dlaczego?
Podziwiam siebie i to mi wystarczy. Nie mam nikogo takiego, że byłby moim mentorem (no może jest. Orihara Izaya to mój bóg. Założyłam nawet jego religię "Izayizm". Polecam xD)
12. Ulubiony cytat? (Może być z książki...)
"Aku cinta kamu". Malec forever <3

Od Aunt N

1. Wolisz książki czy filmy?
Jasne, że książki.
2. Ulubiony aktor/aktorka?
Thomas Brodie-Sangster. 
3. Twój największy talent?
Pisanie i to zdecydowanie. Oprócz tego nie jestem dobra w niczym xd
4. Twój ulubiony bohater książkowy/filmowy i dlaczego?
Z książek nie mam (odpowiedz na górze), a jeżeli do filmów zaliczamy anime, to Orihara Izaya razem z Cielem Phantomfive i Kuroko Tetsuyą. Takie moje Golden Trio <3
5. Ulubiony język?
Polski i japoński. Polski dlatego, bo uwielbiam to iż posiadamy jeden z trzech najtrudniejszych języków na świecie, a japoński, ponieważ anime. Dodatkowa ciekawostka: w mojej szkole jest japoński, więc na początku pazdziernika zaczęłam jego naukę :D
6. Jakie by były twoje wymarzone wakacje?
Podróż dookoła świata. Mam zbyt wiele krajów, które chciałabym odwiedzić, żeby wymieniać je osobno :D
7. Jedna rzecz jaką byś zmieniła w swoim wyglądzie.
Oczy. Chociaż podobają mi się moje czarne, to jednak mogę tylko pomarzyć o kolorowych soczewkach, więc gdybym chciała zrobić kiedyś cosplay postaci z jasnymi oczami to miałabym problem xD (ja myślę tak perspektywicznie...)
8. Do czego przede wszystkim potrzebny ci internet?
Do rozmawiania z przyjaciółkami na fb i czytania opowiadań
9. Czego najbardziej nie lubisz w ludziach?
Wszystkiego, ale jeżeli muszę wymienić jedną rzecz to jest nią miłość. Nie wierzę w nią, jest moim zdaniem sztucznym uczuciem i zwyczajnie mnie obrzydza. Ale co ja tam wiem...
10. Gdybyś była cukierkiem to jakim i dlaczego? xD
Byłabym Nimm 2 (te w takich podłużnych opakowaniach). Ponieważ tak xD
11. Wymarzony samochód?
Nie samochód. Ja chcę motor xD

Od Veryanossiel

1. Czy jest postać z Percy'ego Jacksona, której cały fandom nienawidzi, a ty ją lubisz?
Lubię Herę. Nie wiem co wszyscy do niej mają. Ona chciała przecież dobrze ;-;
2. Masz czasami "napady" fangirlingu?
Pewnie, że tak XD
3. Najukochańsza postać z PJO i HoO?
Nie mam takiej (wyjaśnienie na górze)
4. Co cię skłoniło do rozpoczęcia pisania fanfiction?
Chęć podzielenia się moim talentem z innymi. Wiem, że jeszcze wiele mi brakuje, ale się stopniowo rozwijam i wiem, że idzie mi coraz lepiej :D
5. Jest coś co ci się nie podoba w fandomie Demigods?
Stereotypy i wieczne kłótnie o orientację Nica. W stereotypach chodzi mi o np: nie lubienie Hery i Octaviana, a u Nica to chyba rozumiecie xD (moim zdaniem i tak jest gejem i nic tego nie zmieni. Percico, Solangelo, Jasico i Leico FOREVER! <3)
6. Jest coś co ci się nie podoba w książkach?
Wątek miłosny. Po prostu go nie trawię. W HP było okay, niby coś o tym było, ale fabuła skupiła się na czymś innym, ale np: w DA, związek Clary i Jace'a był głównym tematem i to mnie wnerwiało ;-; (co nie zmienia faktu, że Malec forever <3)
7. Książka, na którą aktualnie najbardziej czekasz?
Do przedwczoraj był to "Magnus Chase i Miecz Lata", ale jak już wiem, został on wydany i ja jako ja nie mogłam się powstrzymać i właśnie ta oto książka leży teraz na moim parapecie przy łóżku <3
8. OTP i NOTP z PJO i HoO?
OTP-Solagelo (walić to, że nie było nawet wzmianki o tym, że są razem. To jest moje OTP :D)
NOTP-Percabeth. Nienawidzę ich z całego mojego przepełnionego anime, mangami i książkami serduszka <3
9. Skąd pomysł na akurat taki nick na Bloggera?
Kalipso dlatego, bo spodobał mi się skrót od tego imienia - Kali. Wheatly, bo to było pierwsze nazwisko, które wylosował w generatorze tożsamości.
10. Kto byłby twoim boskim rodzicem?
Hekate, Pluton lub Chione.
11. Jaki blog i/lub książkę polecasz?
Nikt nie zechce czytać takich blogów jak ja, bo ja to yaoistka z krwi i kości. Jeżeli ktoś jednak jest ciekawy to polecam "Do Not", "Dotknąć nieba" lub "Kill me, Heal me" (wszystko na Wattpadzie). Z książek polecam "Dawcę" lub serię książek "Jutro"

To jak na razie wszystko. Do następnego!
~Kali



GOMENE I INNE TAKIE

O bogowie. Jak długo mnie nie było ;-;
Czas to naprawić!
Moje usprawiedliwienie? Nie mam żadnego. Po prostu straciłam chwilowo wenę na to opowiadanie i o-s. W między czasie pisałam również inne historie z moimi przyjaciółkami oraz niedawno założyłam "książkę" na Wattpadzie gdzie mam już pierwszy rozdział. Gomene za to zaniedbanie. Jak pisałam wcześniej-zamierzam to naprawić. Zacznę od tego, że napiszę następny rozdział opowiadania głównego oraz odpowiem na LBA, do którego zostałam po wielokroć nominowana, za co szczerze dziękuje, bo dzięki temu na tym blogu wreszcie zacznie się coś dziać. Pozdrawiam wszystkich tych co jeszcze tutaj wejdą, bo nie sądzę by po tak długiej nieobecności, komuś by się chciało w ogóle tutaj zajrzeć :/
Jeszcze raz, gomenasai, Wasza
~Kali

piątek, 19 czerwca 2015

ONE-SHOT "PLEASE, TELL MY NAME" SOLANGELO CZ.1

PERSPEKTYWA NICO
Nico zwisał bezwładnie w dół przepaści. No, może nie bezwładnie. Ten kretyn Solace trzymał go za rękę i za nic nie chciał puścić.
Syn Hadesa do tej pory zastanawiał się co tak naprawdę się wydarzyło w dzień, w którym wyruszył z Willem na misje. Co wtedy było dla niego tak ważne, że postanowił porzucić swoje życie w cieniu i razem z blondynem iść nie wiadomo gdzie. Nie mógł zrozumieć co go kierowało, w tamtym momencie, ale na pewno nic dobrego. Biorąc pod uwagę wszystko co zrobili do tej pory, to właśnie on, Nico, robił najwięcej problemów. Ciągle wpakowywał się w kłopoty, z których potem wyciągał go Solace. Nie było przy tym żadnych sarkastycznych uwag, których nie szczędził sobie Nico w stosunku do Willa, tylko zwykła chęć pomocy, która tak go u niego denerwowała. I nie tylko to. Było wiele powodów by nie lubić Syna Apolla.
Jego wygląd, czyli te nieskazitelne blond włosy, niebieskie jak niebo oczy, cera idealna jakby zasłaniał je jakimś zaklęciem maskującym, które pokazał mu ojciec.
Jego ubranie, zawsze wyprasowane i czyste, co mogłoby się wydawać niemożliwe przy życiu herosa na misji, ale Willowi się to udawało.
Jego zachowanie, które biło po oczy matczyną aż troską, przejęciem, i radosnym, wręcz nie do zniesienia, optymizmem. Mówił prosto z mostu i bez skrupułów, czego zazdrościł mu z całego serca Nico.
No i jak można go nie nienawidzić?
Nico wiedział jak. Bo on tak właśnie miał.
Wszystko go w Willu denerwowało, a jednak... Znajdywał za każdym razem ten złoty środek. Gdy przez parę dni nie było go przy nim, czuł że czegoś mu brakuje.
Chyba właśnie tego wkurzającego uśmieszku, który teraz ozdabiał twarz blondyna.
-Kurwa-zaklął Nico, myśląc o swojej głupocie. Podczas gdy Will próbował ich wciągnąć na górę, ten myślał o tym jaki on jest. Nie powinien tak robić.
-Nie ładnie jest przeklinać-stwierdził syn Apolla.-szczególnie jeżeli chcesz mnie obrazić.
-Przepraszam-sprostował szybko spuszczając wzrok o ile było to jeszcze możliwe.-Po prostu czekam aż mnie wreszcie puścisz.
Nico nie był pewny co wtedy zobaczył w oczach Solace'a. Na pewno był tam strach, co było zrozumiałe. Ale co robiła tam jeszcze rozpacz? Albo utrapienie? Przecież może w każdej chwili puścić jego dłoń i będzie po sprawie.
-Mówiłem ci, że tego nie zrobię-powiedział powoli.-Albo nas stąd uratuje, albo...
-Albo co?
Ile emocji można mieć w oczach w tej samej chwili?
-Albo obaj tam spadniemy.
Z Willem do Tartaru? To się wydawało zbyt śmieszne.
Zbyt straszne.
Zbyt tragiczne.
Dlaczego Solace miał cierpieć z głupoty Nico? Nie zasługiwał na to. Syn Hadesa powinien zostać porzucony jak pies na ulicy, powinien być przez syna Apolla potępiany. Już dawno powinien spaść.
Więc dlaczego nie spadł?
Dlaczego jego ręka dalej jest w uścisku jego ręki?
To było dla Nica niepojęte, ale Will naprawę chciał go uratować. Tylko po co. W końcu Syn Hadesa już dawno chciał ze sobą skończyć. Tartar mu to tylko ułatwi. Nie chciał jeszcze do tego włączać blondyna. Byłoby to bezsensu.
-Puść mnie-rozkazał Nico i posłał spojrzenie tak zimne jak Chione. Nie puszczał.-puść mnie-powtórzył, ale i to nie dało rezultatu.
-Na serio wierzysz, że to zrobię?-zadrwił Solace, co było do niego niepodobne.-Chyba śnisz.
Palce blondyna ześlizgnęły się ze skarpy.
I spadali
Spadali.
Spadali.
Razem, wtuleni w siebie. Nawet gdyby to zależało od życia całego obozu, nie przestaliby trwać w tym uścisku.
PERSPEKTYWA WILLA
Ostatnie słowa jakie usłyszał Will od Nica, były nie tyle co straszne lecz pokrzepiające.
-Kretynie, nie puściłeś mnie.
Jasne, że nie. Will nigdy by nie puścił go samego na arenę, a tym bardziej do Tartaru. Jeszcze by się przeziębił.
Lecąc w dół tak naprawdę nie czuł nic. A przynajmniej nic szczególnego. Wiedział, że powinien się bać, wpadać w panikę lub coś takiego, ale nie mógł. Wpatrywał się w ciemne włosy Nico, bijące go po szyi, nie zastanawiając się nad niczym innym. Włosy Nico. Takie ciemne. Takie miękkie... No i mniej więcej tak się kończy jego każda myśl o di Angelo. Dlaczego? Sam nie był w stanie powiedzieć. Przy synie Hadesa czuł się... Dziwnie. Nie mógł powiedzieć dokładnie co to było, ale taka reakcja na śmiech, dotyk lub zapach Nico, była co najmniej krępująca.
Miał już tak od niecałego roku, gdy po pokonaniu Gai był jego lekarzem prowadzącym. Codziennie dawał mu leki, zanosił jedzenie, rozmawiał z nim o głupotach. Chociaż nie wiedział czy taką wymianę zdań można określić jako konwersację:
-I wtedy Percy do mnie podszedł i..
-Tak.
-Powiedział, żebym mu pomógł w...
-Na pewno było to interesujące.
-ŻEBYM POMÓGŁ MU W PRZERUCHANIU TWOJEJ MATKI, BO STWIERDZIŁ ŻE ZMĘCZYŁ SIĘ PIEPRZĄC ŁASICĘ ANNABETH I JUŻ DAWNO BY TO ZROBIŁ Z TWOIM OJCEM GDYBY NIE TO, ŻE OSTATNIO SKOŃCZYŁY MU SIĘ KAPCIE KACZUSZKI.
-To świetnie, przyjdź jak skończysz.
Oczywiście nie było tak zawsze. Will po prostu nie mógł wytrzymać sytuacji, w której Nico go ignorował. Było to dla niego jak kopnięcie butem w brzuch lub postrzelenie kulką w ramię. Da się przeżyć ale boli. Tylko dlaczego tak bardzo?
Kiedy dowiedział się o tym, że mają misję, ucieszył się jak nigdy dotąd. Sam na sam z Nico? Jasne że w to wchodzi! Szkoda tylko że nie wiedział że wtedy będzie jeszcze gorzej.
Syn Hadesa prawie w ogóle się do niego nie odzywał. Nie pozwalał się dotykać w jakikolwiek sposób, tak jak zawsze, ale teraz nawet wspólne siadanie na jednym kocu wydawało się zgubą. Czy di Angelo aż tak nienawidził Willa, że przeszkadzał mu nawet dzielony razem koc?
-Will-z rozmyślań wytrącił go Nico. Mówił tak cicho, że ledwo co go usłyszał. A może to przez wiatr?-Obiecaj mi coś.
-Co tylko chcesz-powiedział i choć mogło to być niewidoczne w mroku, uśmiechnął się.
-Rób to co ci mówię. Nie idź nigdzie dopóki ja nie powiem, że tam jest bezpiecznie. Ja...-zająknął się ale mówił dalej-ja czytałem o tym co tam jest. Wiem co będziemy musieli przejść.
-A będziesz tam ze mną?-zapytał blondyn zanim zdążył ugryźć się w język.
-No jasne, że tak Solace. W końcu spadamy tam razem, tak?
I spadali.
Spadali

Spadali.
____________________________________________________________________________

Salve!
Wiem, że dawno nic nie było, ale po prostu nie miałam wystarczająco chęci by napisać to co mi się w tej mojej chorej główce narodziło ;_; A kiedy akurat miałam wenę, byłam na jakimś wyjeździe no i przepadło ;_; Ale akurat przedwczoraj natchnęło mnie na takie Solangelo... To nie będzie seria, tylko około 3 części takiego oto o-s. Trochę taka zapchajdzira, ale myślę, że nie jest tak tragicznie. 
Żegnam się z Wami, Wasza
~Kali

niedziela, 10 maja 2015

ROZDZIAŁ IV "ZABIĆ?"

PERSPEKTYWA LEO
Rozmowę z Kalipso, Leo nie mógł zaliczyć do udanych.
Pierwszą sprawą, która go denerwowała, było to, że w ogóle się nie odzywała. Kiedy opowiadał jej o swoim życiu, przechadzając się uliczkami Manhatanu, kiwała tylko głową lub zaczynała się śmiać. Ominął oczywiście okoliczności śmierci jego mamy, ale reszta zgadzała się co do joty. Ale nie o to chodziło. Chodziło o to, że ona nic nie mówiła. Zupełnie. Gdy zapytał się jej czy opowie mu o sobie, spuściła głowę, jakby było to coś wstydliwego. Ale co może być wstydliwego w swoim życiu?
Wszystko, Valdez, wszystko.
Ale Leo chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o Kalipso wszystko co mógł. A ona się nie odzywała. I gdzie tu sprawiedliwość?
Druga sprawa polegała na tym, że czarnowłosa cały czas sprawiała wrażenie przygnębionej i przestraszonej. Śmiała się, to prawda, ale zaraz potem zamierała, jakby sobie o czymś przypomniała i na jej twarzy z powrotem pojawiał się smutek. Zapytał się jej dlaczego. Nie otrzymał odpowiedzi. Znowu.
Kali zatrzymała się i wskazała palcem na jakąś kawiarenkę. Nie była to „La Conecto” , ale i tak wzbudziła w nim nieprzyjemne wspomnienia. To znaczy, nie nieprzyjemne, one były cudowne, ale chwilę spędzone z jego matką były dla niego czymś, czego nie chciał sobie przypominać. Nie teraz. Nie teraz, gdy spotkał Kalipso.
Weszli do cafeterii i usiedli przy jednym ze stolików. Wnętrze było przyjemne, kolorystyka utrzymywała się raczej w zimnych barwach, ale wygodne fotele, świeczki i piękne obrazy, przedstawiające owoce, przepełniły to pomieszczenia ciepłym uczuciem domostwa. Albo dziwacznej łazienki, co w sumie sprowadzało się do tego samego. Kelner podszedł do nich i z widocznie wymuszonym uśmiechem, zapytał się na co mają ochotę.
Leo postawił na najbezpieczniejszą opcję, czyli kawę. Problem był z Kalipso. Pokazywała mu jakieś danie w karcie menu, ale Leo nie mógł nic przeczytać. Głupia dysleksja!
Czy on nie umie czytać?
To pytanie wyrwało na szatynie wrażenie. Nie usłyszał jego w prawdziwym świecie. Usłyszał je w głowie. W myślach. I to nie były jego myśli.
Popatrzył na czarnowłosą z niedowierzaniem. A może się odezwała? Ta jednak siedziała patrząc na niego jak na niedołężnego psychicznie. W końcu przewróciła oczami i pokazała kelnerowi to co wybrała. On tylko pokiwał głową, zapisał coś w swoim notatniku i odszedł mówiąc sobie pod nosem, coś co brzmiało jak: „głupie bachory, nie umieją nawet powiedzieć czego chcą”.
Kali wzięła swój plecak (którego Leo wcześniej nie zauważył) i wyjęła z niego kartkę i długopis i zaczęła coś na niej dokładnie rysować. Albo pisać.
Dobra Valdez, skup się. Musisz to przeczytać.
Nie mając zbytnio nic do roboty, wyciągnął ze swojego pasa kilka drucików i kawałków materiału. Po chwili na ich miejscu znalazło się coś co przypominało telewizor, ale ku rozczarowaniu Leo, nie działał. No ale jak ma działać coś, co nie ma silnika, akumulatora lub baterii? Szatyn westchnął ciężko, rozmontował swoje niedokończone urządzenie, a jego części położył na stoliku. Nie minęło więcej niż pięć sekund, a przed nim pojawiła się kartka z kilkoma słowami. Leo nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu, gdyż tekst był bardzo wyraźny, nie tylko ze względu na jego estetykę, ale też dlatego, że był napisany drukowanymi literami. Pewnie traktowała go jak zupełnego debila, ale przynajmniej mogli się teraz porozumieć.
„Nie mogę mówić, jak pewnie zauważyłeś. Nie będę ci teraz tego tłumaczyć. Później. Co dalej robimy?”
Leo bardzo chciał odpowiedzieć na to pytanie, ale tak naprawdę zupełnie nie wiedział jak to zacząć. Oczywiście mógł jej dalej opowiadać o swoim nieudolnym życiu, o kolejnych wynalazkach, które kiedykolwiek skonstruował, ale nie oddałoby to w pełni tego co by było gdyby dziewczyna się odezwała. Zwrócił też uwagę na jeden drobny szczegół. Kalipso napisała „nie mogę”. Nie, „nie umiem”. Może to nie jest istotna różnica, ale zauważył to i nie mógł ukryć, że bardzo go to ciekawiło.
-Kalipso...-zaczął, ale dziewczyna uciszyła go przykładając mu palec do ust. Następnie wzięła rękę z powrotem i na tej samej stronie kartki napisała jedno słowo, które potem dała Leonowi odczytać.
„Kali”
-No więc Kali...-spróbował ponownie, ale trudno mu było cokolwiek z siebie wydusić. Czarnowłosa w jakiś sposób go krępowała i nie wiedzieć czemu czuł się w jej towarzystwie jakoś nieswojo-Muszę ci dużo rzeczy wyjaśnić. Ona powiedziała że mam się tobą opiekować...
Kalipso spojrzała na niego pytająco.
-Ona czyli Hekate-wyjaśnił, a kiedy zrozumiał jak to głupio zabrzmiało, zarumienił się i próbował dalej-Wiesz kim była Hekate?
Dziewczyna skinęła głową, ale skrzywiła się jakby miała z nią jakieś nieprzyjemne wspomnienia. A może ona, tak jak Leo, ma sny w których odwiedzają ją szaleni bogowie? To raczej niemożliwe, ale ona nic nie mówiła więc jest dużo rzeczy których mu nie powiedziała... Ba, ona mu nie powiedziała niczego.
-No i ta Hekate... No, tak jakby istnieje. Hefajstos też. I inni bogowie greccy też... Przynajmniej tak myślę.
To brzmiało tak niedorzecznie, że Leonowi zachciało się śmiać. Nie zdziwiłby się gdyby taka była reakcja Kalipso, ta jednak pokiwała głową, a spojrzenie jakim obdarowała szatyna, nie można było zaliczyć do najszczęśliwszych. Miał ochotę ją pocieszyć, powiedzieć jej że to tylko żart, jeden z tych które czasami robił, ale nie mógł tak skłamać. To była najszczersza prawda i nawet jakby nie wiadomo jak starał się wybijać to z głowy, nie udałoby mu się to.
-Hekate... Kazała mi się tobą zaopiekować. Nie patrz tak na mnie!-krzyknął gdy zobaczył minę fioletowookiej-To nie moja wina! Tak czy siak, ona kazała mi cię szukać no i znalazłem cię. Myślałem że mi to zajmie dłużej, ale był to tylko jeden tydzień. Nie chcę byś miała mnie za świra, ale zrozum, że ja to zadanie wziąłem na poważnie... Hej, Kali, tutaj jestem!
Dziewczyna jednak nie zwracał na niego uwagi. Patrzyła gdzieś za okno jakby czegoś szukała. Na początku nie rozumiał o co jej chodzi. Potem zrozumiał. Ktoś krzyczał. Nie byłoby to coś nowego w Nowym Jorku, ale to nie był krzyk złości jaki czasem dało się słyszeć. To był krzyk przerażenia.
-Rozumiem, że mamy tam iść?
Kali wbiła w niego wzrok tak ostry, że poczuł ostrze przeszywające jego pierś.
-Tylko pytałem.
I wybiegli z kawiarenki, nie czekając na kawę. A Leo miał na nią taką ochotę!
PERSPEKTYWA KALI
Kali nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Gdy właśnie zamierzała napisać Leo, że wcale nie uważa go za świra i że mu wierzy, usłyszała głośny wrzask. Założyła, że był to krzyk dziewczyny, ponieważ głos był zdecydowanie za wysoki jak na chłopaka. Niewiele myśląc, rzuciła kartkę i długopis na stolik, odpowiedziała spojrzeniem na tępe pytanie Leo i wybiegła z cafeteri.
To co tam zobaczyła można było nawet uznać za normalne, gdyby nie to, że na ulicy biegał ogromny na dwa metry, czarny, obśliniony pies. O dziwo ludzie nie zwracali na niego uwagi i przejeżdżali koło niego samochodami jakby był tylko jakiś posągiem.
Przed tym ogromnym buldogiem stała średniego wzrostu, brązowowłosa dziewczyna ubrana w czerwoną bejsbolówkę i opatrzona w niemożliwą wręcz ilość bransoletek na obu rękach. Kalipso chciała się bliżej przyjrzeć nieznajomej, ale ta schowała się za jedną ze stojących przy chodniku lamp. Była to nieudolna próba ucieczki, ale Kali rozumiała, że ona nie ma po prostu pojęcia co robić. Co gorsza, ona też nie wiedziała.
Usłyszała za sobą czyjeś ciężkie dyszenie.
-To twój pies?-pytanie Leo wydawało jej się tak nie na miejscu, że miała ochotę mu porządnie przyłożyć.
Tak tępaku, mój. I dlatego atakuje tą dziewczynę.
-Dobrze wiedzieć.
Chwila. Co? Kali zastanawiała się czy się nie przesłyszała. Odgoniła od siebie jednak dziwną myśl która zaczęła chodzić jej po głowie i skupiła się na pomocy dziewczynie.
Ale tego się nie spodziewała.
Otoczyła ją biała mgła. Kręciła się wokół każdego skrawka jej ciała jak koc w zimne, zimowe wieczory. Ale dla Kali mógłby by to równie dobrze być ciepły letni poranek. Przecież jej i tak będzie zimno.
A potem wydarzyło się coś niesamowitego.
Jej buty w jednej chwili zamieniły się z sandałów na glany, sukienka w krótkie, podarte jeansowe spodenki i czarną bluzkę odsłaniającą brzuch. Na jej ramionach pojawiła się jeansowa kamizelka z podartymi rękawami i „splatanym” dołem, na nogach brązowe rajstopy do połowy ud, a na rękach powstały rękawiczki bez palców, dziwne przedramienniki oraz złote obręcze na ramionach. Do tego brązowy luźny pasek i dwie małe pochwy. Na tym Kali by mogła skończyć tą całą metamorfozę, gdyby nie to, że jej skóra również zmieniła kolor. Z białej zrobiła się opalona.
No nie...
Mgła rozpierzchła się i znikła tak jak się pojawiła. Czyli znikąd.
Tylko spokojnie... Wszystko jest w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Kali już zupełnie nie rozumiała o chodzi. Czuła się jak jakaś samotna myszka, próbująca wydostać się z labiryntu, ale nie może znaleźć wyjścia. Stała wpatrzona w dziewczynę, której miała zamiar pomóc. Musi coś teraz zrobić.
-Ty...-głos Leo wyrwał ją z zamyślenia.-Co ty?... Jak?...
Nie wiem... Nie rozumiem...
Odwróciła się do Leo, starając się za wszelką cenę nie pokazać tego jak bardzo jest przerażona. Szatyn wytrzeszczył oczy.
-Twoje oczy... Są zielone...
Wiem, że są! To znaczy...
Kali wyciągnęła sztylet z pochwy. Miał czarną rękojeść i ostrze. Głowica przyozdobiona była fioletowymi kamieniami(Kalipso nie była pewna, ale miała wrażenie, że to ametysty). Wyjęła również drugi i pokazała jednym z nich na dziewczynę, potem na Leo. Przekaz miał być jasny. On pomaga dziewczynie, ona atakuje potwora.
Tak, Kali nie miała pojęcia co robić. Miała tylko dwa sztylety i ani grosza doświadczenia z żadną bronią. Ale był pewien plus, któremu nie mogła zaprzeczyć. Jeszcze do wieku dziesięciu lat chodziła na akrobatykę i gimnastykę sportową. Może nie było to duże pocieszenie, ale mogła mieć nadzieję, że w czymś to jej pomoże zwłaszcza, że minęły dopiero trzy lata odkąd skończyła naukę.
I ruszyła. W stronę tego ogromnego psa.
Kiedy biegła miała wrażenie, że czas wokół niej zwalniał. Ludzie przechodzący po chodnikach, zwalniali krok, samochody hamowały tak bardzo, że Kali wydawało się to niemożliwe. Nie chciała się odwracać by zobaczyć co się stało z Leonem. Później będzie się o niego martwić. Wszystko praktycznie się zatrzymało. W uszach zamiast warkotów silników samochodów i rozmów, słyszała tylko jednolity szum, jakby każdy dźwięk zlał się w jeden, ogłuszający wręcz pisk, jaki czasem słyszy się przejeżdżając ostrymi końcami widelca po talerzu. Mimo to pies nadal ruszał się normalnie, chociaż wydawał się oszołomiony tym co się dookoła niego działo.
Chciała to wykorzystać. Najlepiej jak potrafiła.
Była już tak blisko. Trzynaście, dwanaście, jedenaście metrów. Każdy kolejny krok napawał ją jeszcze większym przerażeniem, ale próbowała to przezwyciężyć.
Ten jeden raz. JEDEN!
Ścisnęła mocniej swoje sztylety. Nie czuła, że jej się uda chociażby zadrasnąć potwora, a co dopiero go zabić, więc nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń.
Gdy pies ją zobaczył warknął i pobiegł ku niej. Kali rzuciła w niego jeden ze sztyletów, który trafił buldoga w łapę. Potwór zaskowyczał, ale nie poddał się. Ruszył w jej kierunku z pewnym zamiarem jej pożarcia. Ale ona nadal miała sztylet. Szczerze? Wolałaby miecz.
Jak tylko o tym pomyślała, sztylet wydłużył się i stał się pełnoprawnym mieczem.
Teraz lepiej.
Pies był tak blisko niej, że wystarczyło tylko jedno cięcie. Jedno cięcie w szyję i gotowe.
Zrobiła to.
Zabiła psa.
Potwora.
Żyjące stworzenie.
Coś co żyło.
I chciała to zrobić.
To było dla niej najstraszniejsze.
Proch w jaki zamienił się buldog po ścięciu głowy, odleciał na zachód, zostawiając po sobie nieprzyjemny zapach siarki. Ręce Kali drżały, aż wypuściła miecz, który po chwili zamienił się w sztylet. Drugi leżał jakieś dziesięć kroków od niej, ale nie miała zamiaru po niego podejść. Wszystko wydawało jej się teraz takie odległe. Upadła na kolana, nawet nie czując bólu jaki powinien temu towarzyszyć. Nie docierał do niej żaden dźwięk, chociaż ten powrócił do normalnego stanu. Nie usłyszała wołającego jej imię Leo, nie poczuła dotknięcia jego ciepłych palców na plecach, nie widziała jego zaniepokojonej twarzy i oczu które wpatrywały się w nią z troską. Jej myśli dalej krążyły wokół jednego tematu. Zabiła. Zabiła żyjące stworzenie.
-Kali! Kali co ci jest?!-głos Leona napływał z oddali, jakby znajdował się po drugiej stronie ściany. Tego było za wiele. Stanowczo za wiele.
W końcu zemdlała.
***
Obudziła się.
Zdawała się nie czuć całego ciała. Kiedy spróbowała otworzyć oczy, światło żarówek zaatakowało ją jak napastnik, chcący by jego ofiara nie mogła zobaczyć nawet gdzie się znajduje. Starała się przypomnieć sobie co się działo. Leo ją znalazł, potem krzyk, niebezpieczny potwór. Ona zabiła tego psa. A teraz za to płaci.
Po około pięciu minutach spróbowała ponownie. Tym razem ledwie jej się udało, ale to zawsze coś. Leżała w jakimś pokoju. Był bardzo jasno oświetlony i zważając na pozycję w jakiej leżała nie mogła zbyt wiele wywnioskować. Nie dałaby rady usiąść, więc postanowiła poczekać na dalszy przebieg wydarzeń. Nie musiała długo czekać, ponieważ do pokoju ktoś wszedł. Nad Kali stanął wysoki blondyn,z niebieskimi oczami i opaloną karnacją. Miał na sobie pomarańczową koszulkę i tylko tyle zdążyła przyswoić Kalipso zanim chłopak powiedział:
-Obudziłaś się.
No jasne, że się obudziła. Miała w końcu otwarte oczy, nie? W jej głowie obudziło się wewnętrzne poczucie, że o czymś zapomniała. Tym czymś było to, że najpewniej teraz znajdowała się w szpitalu. A to jest lekarz. Będzie jej zadawał pytania. A ona będzie musiała odpowiadać.
O nie...
-Możesz spróbować usiąść-jego głos był przyjazny i miły, co nieco poprawiło jej samopoczucie. Tak jak zalecał, spróbowała, ale nic z tego nie wyszło. Poczuła ostry ból przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Położyła się z powrotem, a ból prawie natychmiast przeszedł. Spojrzała na chłopaka z błaganiem w oczach by ten coś zrobił.
-Eh... Podnieś lekko głowę. Uniosę trochę oparcie.
Zrobiła to co jej kazał i choć przez chwilę pobolało, kilka sekund później widziała dokładnie cały pokój w jakim się znajdowała. Koło jej łóżka stała etażerka, na której stała szklanka wypełniona czymś co przypominało budyń. Podłoga była zrobiona z wysokiej jakości drewna, ściany pokryte były kilkoma obrazami, przedstawiającymi krajobrazy plaż i gór. W rogach pomieszczenia stały w doniczkach kwiaty, ale Kali nie była w stanie stwierdzić jakiego są gatunku.
-Myślę, że za około godzinę będziesz mogła wyjść... -mówił sprawdzając jakieś papiery w notesie-Wyniki wyszły w porządku, więc nie ma się co przejmować... Myślę, że ten denerwujący koleś na zewnątrz będzie mógł do ciebie wejść.
Leo.
Tak Leo będzie jej teraz najbardziej potrzebny. Nie rozumiała tego gdzie jest, kim jest ten blondyn i jak się tu znalazła, ale jeżeli ten lekarz mówił o Leo, to mogła być pewna, że nie będzie tu aż tak źle.
A przynajmniej nie gorzej.
Chłopak wyszedł, a chwilę potem do pokoju wbiegł Leo z miną kogoś kto wygrał milion dolarów. Stanął przy jej łóżku i z widoczną ulgą powiedział:
-Musiałaś mnie tak straszyć? Myślałem, że umarłaś... Albo jeszcze gorzej: zemdlałaś na mój widok! Oczywiście odbyło się to z lekkim opóźnieniem, ale zawsze.
Kali nie mogła się powstrzymać i trzepnęła chłopaka po głowie. Na początku szatyn nie ogarnął co się stało, ale później uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Zmieniłaś się wiesz? Masz już normalne oczy, skórę i ubrania. Ale zastanawia mnie jedno: jak to zrobiłaś?
Czarnowłosa bardzo chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale ona sama nie wiedziała. Pamiętała tylko fragmenty tego co wydarzyło się na tamtej ulicy i jak miałaby to opowiedzieć, jej historia zawierałaby poważne luki. Nie pamiętała nawet tego, że zmieniła wygląd. A powinna to pamiętać
„Pamięć jest krucha i złożona. Gdybym pamiętał wszystko co w życiu widziałem, zwariowałbym. Tobie też radzę zapominać”, słowa taty obudziły się niespodziewanie w jej głowie. To był jeden z niewielu razów, w którym pogadał z nią chwilę na temat ich osobistych przeżyć. Do tej pory nie sądziła, że na coś jej się to kiedykolwiek przyda, ale teraz zrozumiała jakie te słowa miały sens. Lepiej zapomnieć. Dużo lepiej.
Ale w tej chwili musiała pamiętać. To co się z nią działo od praktycznie zawsze, było tak cholernie niepoukładane, tak strasznie zagadkowe, że nie potrafiła nawet o tym pomyśleć, nie gubiąc się we własnych domysłach. Bogowie greccy istnieją. Domyślała się tego, ale ze względu na babcię, głęboko wierzącą katoliczkę, wolała ukrywać własne przypuszczenia, na temat tego w co wierzyć, a w co nie. Myślała dużo i ciągle, zastanawiała się jakie będzie jej życie w przyszłości, kiedy będzie się starała o pracę, a nie będzie mogła nic powiedzieć. Kiedy będzie chciała mieć chłopaka, a później męża, a nie powie do niego ani słowa. Kiedy spróbuje nauczyć swoje dzieci mówić, nie wypowiadając chociaż paru wyrazów. Tyle razy płakała z tego powodu w poduszkę, że nie potrafiła tego policzyć. Całe życie było dla niej koszmarem, więc gdy pojawił się Leo, nawet tylko w jej umyśle, uznała,że to jedyne co może się w jej życiu na razie liczyć.
Bo jak na razie, mimo tych kilkunastu minut spędzonych razem, tylko dzięki niemu w jej życiu zagościło tyle światła.
Niewiele, ale tyle, żeby móc dalej żyć.
Dlatego kiedy przyszedł do niej i powiedział (na swój własny sposób), że się o nią martwił, uznała, że to jedyne czego w tej chwili potrzebowała. Wsparcia.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem, mówiącym jak bardzo jego właścicielka cierpi nie mogąc mu odpowiedzieć. Szatyn pokiwał głową. Na pewno nie był zadowolony, ale Kali nie mogła mu zbyt wiele zaoferować. Kiedy nie może się mówić, życie jest naprawdę ciężkie. Zwłaszcza teraz kiedy tyle się dzieje.
-Rozumiem-powiedział Leo z nieco rozczarowaną miną.-Ale mam do ciebie drugie pytanie, bo mi się wydawało, że ty mówiłaś. Wtedy w kawiarni, i przed nią. Z tego co pamiętam, było to coś w stylu „czy on umie w ogóle czytać?” i „jasne i dlatego zaatakował tą dziewczynę”. Mówiłaś coś wtedy... Prawda?
Na początku Kalipso nie rozumiała o co chodzi Leonowi. Ona mówiła, to prawda, ale tylko w domu przed lustrem. Tak zapełniała pustkę, którą czuła chyba najbardziej ze wszystkich uczuć. O ile takie istnieje. Lustro było jej przyjacielem i jedynym pocieszycielem. Od dzisiaj jednak, był nim Leo. A Leonowi trzeba jakoś odpowiedzieć.
Więc zaprzeczyła głową.
-Czyli... Chwila, ja czytam ci w myślach czy coś? Przecież jestem pewny, że cię słyszałem!-chłopak był widocznie zdenerwowany tym, że nie mógł rozwiązać tej zagadki. Wstał z jej łózka i zaczął chodzić w kółko. Ona robiła dokładnie tak samo jak się nad czymś zastanawiała.
-Pomyśl o czymś-rozkazał po chwili, stając w miejscu. -cokolwiek.
Spełniła jego prośbę.
Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu.
Nie było to mistrzostwo co do wyboru zdań, ale to było pierwsze co jej przyszło na myśl.
-Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu-Leo powtórzył zdziwiony, opierając się o krawędź łoża.-jeszcze raz.
Fioletowa czekolada, wygrała na loterii.
-Fioletowa czekolada wygrała na loterii. To było to, prawda?-jego głos był tak podekscytowany, jakby to on wygrał na tej loterii, a nie fioletowa czekolada.
Kali przytaknęła.
Nie rozumiała o co chodzi z tym czytaniem w myślach i czy Leo słyszy wszystko co do tej pory sobie myślała, ale miała nadzieję, że to działa w dwie strony. Uśmiechnęła się niemrawo, patrząc jak Leo dosłownie wariuje na punkcie „myśli”. Jednak kiedy zaczęły palić mu się włosy, a na rękach pojawiły się iskierki, musiała przyznać, że coś jest nie tak. Zdecydowanie nie tak.
Leo?
Odwrócił się do niej, rozpromieniony.
Wiesz, że włosy ci się palą?
Na początku wydawał się być trochę zaskoczony tym stwierdzeniem, ale po chwili wrócił do wcześniejszej wesołości, a wszystkie płomyki zniknęły.
-Przepraszam. Mam tak kiedy się denerwuję.
Palą ci się włosy, kiedy się denerwujesz?
Chłopak przytaknął.
Czyli ty masz tak jakby... Moc ognia? Czy coś takiego?
-Aha-jego szczerość tak ją rozbrajała, że musiała się zaśmiać. Bawiło ją podejście Leona do życia i i różnych sytuacji, których ostatnio było bardzo dużo. Przynajmniej za dużo jak na głowę Kali.
-Muszę ci jeszcze kogoś przedstawić-słowa Leo wzbudziły w niej nieprzyjemne uczucia. Jeżeli to będzie kolejny ktoś kto będzie wymagał od niej odpowiedzi na durne pytania, zdecydowanie nie miała ochoty go teraz widzieć. A może to była ta dziewczyna, którą uratowała zanim zemdlała?
Niestety to nie była tamta dziewczyna.
Leo wyszedł z pokoju i po kilku sekundach wrócił trzymając za ramię jakiegoś chłopaka. Bardzo ładnego chłopaka.
Miał czarne włosy, w takim nieładzie jakby dopiero wstał z łóżka. Jego ciemno brązowe oczy wyglądały jak kostki czekolady, a blada cera idealnie kontrastowała zresztą aparycji. Ubrany był w czarną koszulkę z tańczącymi szkieletami, lotniczą kurtkę, czarne jeansy rurki i czarne conversy. Był bardzo ładny, ale Kali nie pomyślałaby, że jest w jej typie. Nie mogła za to zaprzeczyć, że chłopak był naprawdę uroczy.
-To on nas tutaj przywiózł-oznajmił Leo, klepiąc czarnowłosego po plecach-przybył zaraz potem kiedy zemdlałaś.
A nie mógł trochę wcześniej?
-Niestety, podobno... Eee... Zgubił się czy coś. Tak czy siak- Leo przesunął się trochę i rozłożył ręce jakby miał zamiar kogoś uścisnąć-Oto on, nasz wybawiciel! Kłaniajmy mu się w pas!
Fioletowooka zaśmiała się głośno przez co trochę spadł jej koc. Wcześniej go nie zauważyła, ale jak tylko skrawek ciała został odsłonięty, natychmiast poczuła kujące zimno jakie zawsze odczuwała. Szybko zakryła się z powrotem, a na jej twarzy zagościł rumieniec.
„Wybawiciel” podszedł do Kali i wyciągnął rękę. Dziewczyna uścisnęła ją. Była równie zimna jak jej samej.

-Witaj, miło mi cię poznać. Jestem Nico di Angelo.

piątek, 10 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ III "SPOTKANIE"

                         PERSPEKTYWA KALI                                 
Kali już od dawna wiedziała, że nie jest normalna. Zbyt dużo rzeczy zdarzyło jej się w życiu, by sądzić inaczej. Nie ważne ile razy nad tym myślała, zawsze wynik był ten sam. Nie pasowała zupełnie do tego świata. I nie była to wina jej nienaturalnie fioletowych oczu, czy cery tak bladej, że oficjalnie uważała ją za białą. A teraz gdy jeszcze ta... komunikacja zaczęła się pojawiać, poczuła się jeszcze gorzej. Od tygodnia rozmowa z Leo (przynajmniej tak się przedstawił) odbywała się już codziennie. Nadal nie wiedziała dokładnie kim on był. Właściwie, nic o nim nie wiedziała. Zrozumiała tylko, że nazywa się Leo Valdez i pochodzi z Houston. Z jakichś dziwnych powodów, on dokładnie wiedział gdzie Kali mieszka i jak się nazywa.
Te rozmowy nie były długie. Najwyżej trzy minuty. Najgorszy był proces jaki trzeba było przejść by w ogóle znaleźć się w tej bezkresnej otchłani. Ból w kręgosłupie, taki że wydaje ci się jakby 1000 rozżarzonych do czerwoności szpikulców wbijało ci się w skórę? Pikuś. Ból głowy tak silny, że po chwili przestajesz widzieć? Normalka. Ogrom dźwięków, które przypominają krzyki bólu i cierpienia? A co tam! Dołóż może do tego sceny jak z wojny i może będziesz miał jako taki obraz jak się czuje człowiek podczas nawiązywania telepatycznej więzi. Przynajmniej tak to nazywała Kali. Telepatyczna więź. To było najlepsze określenie tego co się z nią działo. A to co było jeszcze przed tym... Kali wolała by o tym nie rozmawiać. Ale właśnie o to chodzi. Ona nie może rozmawiać.
Zimny wiatr owiał jej postać. Szczękała zębami, ale nie chciała dać się pokusie, wzięcia kurtki z plecaka. Wystarczyła jej, jej sukienka do połowy ud i sandały na rzemyki. Chciała znowu być chora.
Bo sprawa wyglądała tak, że jej ojciec w ogóle się nią nie interesował. Wyjeżdżał na kolejne wykopaliska, by znaleźć choć jeden zabytek, relikt czy cokolwiek innego. Nie przejmował się zbytnio swoją dziwną córką. Zostawiał ją w domu na całe miesiące, podczas gdy on wyjeżdżał do Egiptu, Rzymu lub Grecji. Nawet dał jej imię po jednym ze swoich znalezisk. Był to posążek Kalipso, przynajmniej tak twierdził. Kali nie chciała się z nim spierać, ale jego rzeźba wyglądała bardziej jak kupa posklejanych ze sobą kamieni aniżeli posąg jakiejś dziewczyny. Aczkolwiek musiała przyznać, że nie miała nic do swojego imienia. Można je było fajnie skrócić, było nawet poręczne, no i jak wyczytała, istnieje kometa (czy coś takiego) Kalipso Wheatley. A ona nazywała się Kalipso Wheatly., więc zawsze mogła zwalić winę na to że dostała imię po komecie, a nie po kamieniu. Chociaż ani jedno ani drugie nie było zachwycające. Zachorować chciała dlatego by ojciec się nią zainteresował. Tylko wtedy ojciec do niej dzwonił i mówił te dwa słowa na które tylko czekała. Kocham cię. Poza tym tę białą sukienkę i sandały dal jej tata. Codziennie ją prała i suszyła i następnego dnia zakładała, nie zważając na nieprzychylne spojrzenia innych. Kiedy ją nosiła czuła się bezpiecznie i ciepło. Myślała sobie wtedy Hej, mój tata dalej tam jest! I może nawet o mnie myśli!. Gdyby tylko zawsze mogła być taką optymistką.
Kolejny powiew chłodnego wiatru. Mimo chęci bycia chorą, Kali chciała by autobus już przyjechał. Było jej potwornie zimno. Przygryzała niespokojnie spierzchnięte wargi, jak tylko mogła ogrzewała ramiona energicznie ruszając po nich dłońmi. Nienawidziła tego. Gdziekolwiek była, zawsze było jej zimno, nie ważne czy był środek lata i czterdzieści stopni, czy połowa zimy z dwudziestką na minusie. Jej zawsze było zimno. Wiedziała, że to wygląda zabawnie, zwłaszcza, że było nie mniej niż dwadzieścia pięć stopni. Przytuliła do siebie plecak, który do tej pory leżał na jej kolanach. Niech przynajmniej nie patrzą na jej oczy, tylko nie w oczy. Tego też nienawidziła. Kiedy ktoś patrzył w jej tęczówki, jakby była nie wiadomo jakim okazem w zoo.
Autobus podjechał do przystanku. Kali odetchnęła głęboko, wstała z ławki i weszła do autobusu, po brzegi wypełnionego turystami. Teraz jej jedynym zmartwieniem było znalezienie sobie wolnego miejsca do siedzenia. Niestety, jak przewidywała, jej szczęście było równe wielkości mrówki. „Oby tylko nie teraz, oby tylko nie teraz...”, Kali powtarzała to zdanie, sobie jak mantrę. Nie chciała by ta więź się uruchomiła teraz. Bo jak by to wyglądało gdyby zemdlała na środku autobusu? Na pewno nie tak źle, nie byłaby pewnie pierwszą taką osobą, ale gdyby tak się stało, musiałaby odpowiadać na pytania lekarzy. A szczerze nie chciała mieć powtórki sprzed dziewięciu lat.
-Co ci jest dziewczynko?
-Uderzyłam się w głowę.
Kilka dni po tym, w gazecie znalazła się wiadomość o samobójstwie pewnego doktora , przez walenie głową w ścianę. Kali do tej pory nie mogła spać po nocach, gdy przypominała sobie tą rozmowę. Naprawdę nie chciała, by to się powtórzyło.
Ale zapewne się powtórzy, pomyślała.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
                                     PERSPEKTYWA LEO                                      
Leo zrozumiał, że dostał jakiejś obsesji.
Kiedy przez ten tydzień chodził pomiędzy ulicami Manhatannu, cały czas miał wrażenie, że widzi czarnowłosą dziewczynę o fiołkowych oczach i w białej sukience. Oczywiście za chwilę mu przechodziło i uświadamiał sobie, że to nie ona, ale kiedy pomylił wysokiego, umięśnionego blondyna z nią, naprawdę zaczął się o siebie bać. A może tak na niego wpływały te rozmowy? Ciągle obwiniał się za to, że był taki mądry i nie zapytał jej o to czy się spotkają. Miał na to tyle czasu-aż dziesięć minut!-a teraz będzie musiał czekać do wieczora by znowu ją usłyszeć. Szczerze mówiąc naprawdę nie mógł się doczekać tego kiedy wreszcie ją zobaczy. Tak na żywo.
Normalne życie Valdez! Myślałeś kiedyś o tym?
Kiedy zadał sobie to pytanie, przeszedł koło kawiarenki o nazwie „La Conecto”. Dokładnie taka sama była przy sklepie jego mamy.
Za dużo przeszłości Valdez. Idź do przodu.
Jego mózg, czy cokolwiek innego co teraz przez niego przemawiało, miało rację. Zbytnio się przejmuje. Zganił siebie w duchu. Powinien się skupić na szukaniu Kalipso. Nie na swojej przeszłości.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
            PERSPEKTYWA NICO              
Nico do Angelo był naprawdę w złym humorze.
Już trzeci raz trafił do Chin. Już po raz dziesiąty, nie udało mu się dotrzeć tam gdzie chciał. Cienie wariowały, Nico to wiedział od swojego ojca, Pana Podziemi, czyli Hadesa, ale wtedy zbył to mentalnym machnięciem ręki. Teraz jednak, musiał dotrzeć do Nowego Jorku i to jak najszybciej. Niestety, zamiast tego, zwiedził ponad połowę świata, między innymi odwiedził Brazylię, Chiny, Madagaskar i Polskę. Wiedział, że musi odpocząć-te podróże cieniem naprawdę były męczące-ale wiedział również, że nie może przestać. To było podobno jedno z ważniejszych zadań jakie przed nim postawiono.
Spróbował znowu. Tym razem Japonia.
Nico nie mógł uwierzyć jakiego można mieć pecha. Ale uda mu się.
Nie teraz.
Nie jutro.
A może jednak dziś?
PERSPEKTYWA LEO
Zobaczył ją. Tym razem na serio.
Wychodziła właśnie z autobusu, w towarzystwie mnóstwa innych osób, ale Leo i tak ją rozpoznał. Zbyt wiele razy mylił jej twarz, by teraz jej nie rozpoznać. Była ubrana w białą sukienkę i sandały na rzemyki, czarne włosy miała zaplecione w warkocz, a fioletowe oczy patrzyły dookoła, jakby czegoś się obawiała.
Wyglądała zupełnie tak jak w jego śnie.
Nie myśląc zbyt wiele, wbiegł w tłum ludzi, co chwila potykając się o czyjąś nogę lub psa. Sam już nie był pewny. Starał się nie spuszczać Kalipso z pola widzenia, co naprawdę nie było łatwe, kiedy miało się zaledwie metr sześćdziesiąt osiem wysokości. Mimo tych przeciwności zdołał wyminąć większość tłumu. Pozostawało mu tylko dobiec do niej i... i co? Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, ale właśnie sobie uświadomił, że nie ma pojęcia jak zacząć z nią rozmowę. Owijać w bawełnę, czy może walić prosto z mostu? To co się z nim i z nią działo nie było normalne, ale to nie zmieniało faktu, że każdą pierwszą pogawędkę trzeba zacząć należycie. Tylko jak miał to zrobić on, Leo Valdez, chłopak, który nie ma żadnego doświadczenia z dziewczynami? Jeżeli to jest na serio takie poważne jak mówiła Hekate, to musi się postarać. I to bardzo.
Kali skręciła w kolejną z ulic. Leo był może jakieś kilka metrów od niej, ale ona chodziła naprawdę szybko.
„Szybciej Valdez!”, powtarzał sobie w duchu. Nie może w tej chwili zawieść.
Stanęła przy przejściu. Leo nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Dogonił ją. Stała koło niego. Ale co teraz?
Nie musiał długo czekać na odpowiedz. Dziewczyna szturchnęła go i wskazała na jezdnie, na której chodziło już mnóstwo przechodniów.
-Eee... Dzięki-wydukał, patrząc w fioletowe jak ametysty oczy czarnowłosej, ale nadal się nie ruszał..-Czy ja cię skądś nie znam?
„Brawo Valdez. Świetne rozpoczęcie rozmowy!”.
Ale nie znał lepszego. To było jedyne co mu przychodziło do głowy. Kalipso ruszyła, nie zwracając uwagi na pytanie Leo. Szybko zrównał z nią krok i wyczekiwał na odpowiedz. Tej jednak nie uzyskał. Widać było, że fioletowooka jest poddenerwowana jego obecnością, ale jak na razie nie powiedziała mu czegoś w stylu „zjeżdżaj stąd ,zboku!” co Leo uznał za pewien progres.
Nagle stanęła jak wryta, a w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
-Coś się stało?-zapytał, zatrzymując się. Miał nadzieję, że Kalipso pozna jego głos. Że też wcześniej na to nie wpadł! Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i przerażeniem.
Poznała go.
On poznał ją.
Muszą ze sobą porozmawiać. Ale Leo napawał się chwilą tryumfu, jakim było znalezienie czarnowłosej. Będą rozmawiać.
Nie teraz.
Nie jutro.

A może jednak dziś?

_____________________________________________________________________________

Salve, wam! 
Pewnie znowu jest pełno błędów. Przepraszam, ale ja naprawdę nie ogarniam przecinków ;_; Myślę, że długość jest dobra-przynajmniej na tyle, że się nie zanudzicie (chociaż i tak pewnie jest nudne)
No to żegnam i niech bogowie olimpijscy mają was w swojej opiece :)
~Kali

środa, 18 marca 2015

ROZDZIAŁ II "NORMALNY VALDEZ? POWODZENIA ŻYCZĘ W SZUKANIU"

Nawet po godzinach rozmyślań, dołowania siebie, obwiniania się za swoją głupotę, Leo nie mógł zrozumieć dlaczego tak zareagował. Przecież tak naprawdę nie miał najmniejszej ochoty wyruszać w podróż z tak bezsensownym celem jak znalezienie dziewczyny, której nigdy nie widział na oczy. Co z tego, że była ładna. Nie zmieniało to w żaden sposób faktu, że wyprawa, którą ma odbyć w najbliższym czasie, jest absurdalna i niedorzeczna. Złożenie tego wszystkiego do kupy, nie było takie proste jak zrobienie papierowego samolociku. To prawda, udało się mu kupić bilet na samolot do Nowego Jorku, który miał startować w ciągu następnych paru godzin. To prawda, ma magiczny pas od Hefajstosa (dalej przyswajał sobie myśl, iż jego ojcem jest bóg) i całe trzy tysiące dolarów od bogini magii. To prawda, wie gdzie Kalipso mieszka, gdzie się uczy i jak wygląda. Ale co z tego, jeżeli on nie chciał tego robić? A może chciał, tylko że o tym nie wiedział?Tak mu przecież powiedziała Hekate...
Z głośników w samolocie, odezwał się męski głos, proszący o zapięcie pasów. Leo ich nawet nie rozpinał, chociaż podobno jest to bardziej komfortowe. Nic nie mógł poradzić na to, że odpłynął myślami tak daleko, że nie zauważył kiedy z jego życia upłynęły trzy godziny. Po prostu miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż jakieś tam pasy.
W ciągu następnych trzydziestu minut, Leo zdążył wyjść z samolotu, przejść kontrolę na lotnisku i zaczepić taksówkę, ale gdy zorientował się, że nie ma bladego pojęcia gdzie miałby się teraz udać, zrobił się czerwony jak burak i zapytał taksówkarza, gdzie jest najbliższy hotel.
-O tam, na skrzyżowaniu Seventh Avenue i West 55th , trzy przecznice stąd-odpowiedział pokazując palcem za jakieś budynki.-Mam tam jechać?
-Eee... Tak, właśnie tam-potwierdził szybko Leo. Nie wiedział czy na pewno chce tam pojechać, ale jak na razie nie miał innego wyboru. Taksówkarz podwiózł go pod drzwi, dosyć sporego hotelu, z bijącym w oczy napisem „Welinghton Hotel”. A może to był Wali-go-w-to hotel? Sam już nie był pewny.
-Może nie będzie tak złe-mruknął, wysiadając z taksówki. Wręczył kierowcy pieniądze, mówiąc , że reszty nie trzeba i dość niepewnym krokiem, ruszył ku drzwiom. Recepcja była niczego sobie. Na wzorkowatym dywanie, ustawiono trzy, białe kanapy, pomiędzy którymi ulokowano małe czarne etażerki. Zza lady uśmiechała się do niego młoda kobieta, o azjatyckich rysach twarzy i miłym spojrzeniu. Jej plisowana spódnica, odbijała miękkie światło jakim spowite było całe pomieszczenie,a na uprasowaną koszulę spadała kaskada brązowych włosów.
-Eee... Przepraszam-zagadnął, podchodząc do kontuaru-Chciałbym wynająć pokój.
Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Na jej lewej piersi zaświeciła tabliczka z imieniem i nazwiskiem, ale Leo nie mógł jej odczytać. Dysleksja dodać złota, świecąca się tabliczka, równa się ból oczu. Wpisała coś na komputerku, który stał obok niej i zapytała:
-Imię i nazwisko?
-Leon Valdez.
-Wiek?
-Piętnaście.
Kobieta spojrzała na niego z ukosa, ale nic nie powiedziała.
-Jaki pokój?
-Jednoosobowy.
-Na ile dni?
Leo zawahał się. Nie wiedział ile czasu zajmie mu znalezienie dziewczyny. Mogłoby to potrwać tydzień, ale równie dobrze mógł to być cały miesiąc.
-Na dwa tygodnie-odpowiedział, po chwili zastanowienia.
-Dodatkowe życzenia?
-Yyy... Nie.
-Za dodatkowe dwieście dolarów, może pan wykupić u nas pakiet, w którego skład wchodzi śniadanie, obiad i kolacja.
-Niech będzie.
-Razem wychodzi...-Azjatka spojrzała na licznik w komputerze-... dziewięćset sześćdziesiąt pięć dolarów.
Leo podał kobiecie pieniądze i bez słowa, schował kopertę z powrotem do pasa. Widać było, że była zaskoczona, że on naprawdę taką sumę posiadał. Mimo wszystko, wydała mu resztę, podała kluczyki (pokój 208) i pokazała, gdzie jest winda.
-Dziękuje, pani... Yyy...
-Pani Katayama-podpowiedziała szatynka, przeglądając jakieś papiery.
-Dziękuje, pani Katayama-dokończył lekko zmieszany. Wszedł do windy, wybrał 10 piętro, z pasa wyciągnął cienki drucik i zaczął nerwowo składać z niego mini-stateczek. Kiedy był już na ósmym piętrze, coś się stało. Drucik wypadł mu z ręki. Chwycił się za głowę i upadł na kolana. Mnóstwo obrazów przeskoczyło mu przed oczami. Jakby znajdował się w wielkim wirze zapachów, dźwięków i scen., których nie rozumiał. Nic nie było dokładne, wszystko przelatywało i po mniej niż sekundzie, pojawiało się coś nowego. Leo nie mógł tego ogarnąć. Czuł się jakby miliard szpilek wbijało mu się w plecy,a czaszkę rozsadzał od środka granat. Po chwili obrazy stały się wyraźniejsze. W każdym widział tą samą dziewczynę.
Kalipso”-pomyślał i jęknął z bólu. Tak, to na pewno była ona. Kolejne rozmycie. Ponownie nie mógł wychwycić szczegółów. I nagle to wszystko ustało. Tak jak we śnie. Ale czy on zasnął? Niemożliwe, tak po prostu sobie stał i zasnął?
Znalazł się w jakiejś pustej przestrzeni. Nic tam nie było oprócz jednej, wielkiej nicości. Wydawało mu się, że unosi się w powietrzu, ale nie był tego pewny. To i tak było zbyt pokręcone.
-Halo? Jest tu kto?-zapytał bez większego przekonania. To jego umysł, no jasne że nikogo tu nie będzie. Mimo to miał nadzieję, że może to jakiś kolejny zwariowany bóg, który chce się z nim porozumieć. Nie chciał mieć jeszcze więcej problemów.
-Halo?
Zaniemówił. To był czyjś głos. W jego umyśle. Głos dziewczyny.
-Tak, jesteś całkowicie normalny Valdez-mruknął zdenerwowany. To już go na serio wytrącało z równowagi.
-Kim jesteś?-zapytał, szukając dookoła siebie, cokolwiek co mogło przypominać człowieka. Na początku nikt się nie odezwał. Cisza jaka przepełniała tą pustą przestrzeń była nie do zniesienia. Leo był zrezygnowany i to porządnie. Nie wiedział ile jeszcze czasu musi spędzić w swoim umyśle. Ale ktoś znowu się odezwał.
-Jestem Kalipso. A ty?

Nie odpowiedział. Latał nad otchłanią, słuchaj uważnie bicia swojego serca. Jeden, dwa, trzy. Starał się liczyć swoje oddechy, które teraz wydawały mu się niezwykle ciężkie, jakby nie mógł przełknąć jakiegoś jedzenia. Nic już nie powiedział. Rozpłynął się w ciemności.

__________________________________________________________

Cześć ludzie!
Nie wiem czy to mi wyszło. Jest za krótkie, pewnie znowu nie ma przecinków (starałam się!) no i ogólnie jest do kitu. Ale co ja mam zrobić, nie nauczę się nagle pisać ładnych opowiadań. I przepraszam Was, że wszystko dzieje się szybko i wolno. Leo jej nie znajduje, ale pojawia się nowy wątek. Powiem tak: Leo znajdzie Kalipso w trzecim rozdziale, a w czwartym ruszą do Obozu.  Taki trochę spojler, ale wiem że fabuła jest dziwna i może trochę niezrozumiała, więc chce parę rzeczy wyjaśnić 
~Kali

środa, 4 marca 2015

WITAJCIE!

Dzień dobry wszystkim!
To jest blog fanfiction na podstawie książek Ricka Riordana. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Ps: Niektóre rzeczy mogą być zmienione, naprzykład wygląd postaci, miejsca itp. Wydarzeenia dzieją się po Ostatnim Olimpijczyku i przed Zagubionym Herosem.
~Kali