niedziela, 10 maja 2015

ROZDZIAŁ IV "ZABIĆ?"

PERSPEKTYWA LEO
Rozmowę z Kalipso, Leo nie mógł zaliczyć do udanych.
Pierwszą sprawą, która go denerwowała, było to, że w ogóle się nie odzywała. Kiedy opowiadał jej o swoim życiu, przechadzając się uliczkami Manhatanu, kiwała tylko głową lub zaczynała się śmiać. Ominął oczywiście okoliczności śmierci jego mamy, ale reszta zgadzała się co do joty. Ale nie o to chodziło. Chodziło o to, że ona nic nie mówiła. Zupełnie. Gdy zapytał się jej czy opowie mu o sobie, spuściła głowę, jakby było to coś wstydliwego. Ale co może być wstydliwego w swoim życiu?
Wszystko, Valdez, wszystko.
Ale Leo chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć o Kalipso wszystko co mógł. A ona się nie odzywała. I gdzie tu sprawiedliwość?
Druga sprawa polegała na tym, że czarnowłosa cały czas sprawiała wrażenie przygnębionej i przestraszonej. Śmiała się, to prawda, ale zaraz potem zamierała, jakby sobie o czymś przypomniała i na jej twarzy z powrotem pojawiał się smutek. Zapytał się jej dlaczego. Nie otrzymał odpowiedzi. Znowu.
Kali zatrzymała się i wskazała palcem na jakąś kawiarenkę. Nie była to „La Conecto” , ale i tak wzbudziła w nim nieprzyjemne wspomnienia. To znaczy, nie nieprzyjemne, one były cudowne, ale chwilę spędzone z jego matką były dla niego czymś, czego nie chciał sobie przypominać. Nie teraz. Nie teraz, gdy spotkał Kalipso.
Weszli do cafeterii i usiedli przy jednym ze stolików. Wnętrze było przyjemne, kolorystyka utrzymywała się raczej w zimnych barwach, ale wygodne fotele, świeczki i piękne obrazy, przedstawiające owoce, przepełniły to pomieszczenia ciepłym uczuciem domostwa. Albo dziwacznej łazienki, co w sumie sprowadzało się do tego samego. Kelner podszedł do nich i z widocznie wymuszonym uśmiechem, zapytał się na co mają ochotę.
Leo postawił na najbezpieczniejszą opcję, czyli kawę. Problem był z Kalipso. Pokazywała mu jakieś danie w karcie menu, ale Leo nie mógł nic przeczytać. Głupia dysleksja!
Czy on nie umie czytać?
To pytanie wyrwało na szatynie wrażenie. Nie usłyszał jego w prawdziwym świecie. Usłyszał je w głowie. W myślach. I to nie były jego myśli.
Popatrzył na czarnowłosą z niedowierzaniem. A może się odezwała? Ta jednak siedziała patrząc na niego jak na niedołężnego psychicznie. W końcu przewróciła oczami i pokazała kelnerowi to co wybrała. On tylko pokiwał głową, zapisał coś w swoim notatniku i odszedł mówiąc sobie pod nosem, coś co brzmiało jak: „głupie bachory, nie umieją nawet powiedzieć czego chcą”.
Kali wzięła swój plecak (którego Leo wcześniej nie zauważył) i wyjęła z niego kartkę i długopis i zaczęła coś na niej dokładnie rysować. Albo pisać.
Dobra Valdez, skup się. Musisz to przeczytać.
Nie mając zbytnio nic do roboty, wyciągnął ze swojego pasa kilka drucików i kawałków materiału. Po chwili na ich miejscu znalazło się coś co przypominało telewizor, ale ku rozczarowaniu Leo, nie działał. No ale jak ma działać coś, co nie ma silnika, akumulatora lub baterii? Szatyn westchnął ciężko, rozmontował swoje niedokończone urządzenie, a jego części położył na stoliku. Nie minęło więcej niż pięć sekund, a przed nim pojawiła się kartka z kilkoma słowami. Leo nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu, gdyż tekst był bardzo wyraźny, nie tylko ze względu na jego estetykę, ale też dlatego, że był napisany drukowanymi literami. Pewnie traktowała go jak zupełnego debila, ale przynajmniej mogli się teraz porozumieć.
„Nie mogę mówić, jak pewnie zauważyłeś. Nie będę ci teraz tego tłumaczyć. Później. Co dalej robimy?”
Leo bardzo chciał odpowiedzieć na to pytanie, ale tak naprawdę zupełnie nie wiedział jak to zacząć. Oczywiście mógł jej dalej opowiadać o swoim nieudolnym życiu, o kolejnych wynalazkach, które kiedykolwiek skonstruował, ale nie oddałoby to w pełni tego co by było gdyby dziewczyna się odezwała. Zwrócił też uwagę na jeden drobny szczegół. Kalipso napisała „nie mogę”. Nie, „nie umiem”. Może to nie jest istotna różnica, ale zauważył to i nie mógł ukryć, że bardzo go to ciekawiło.
-Kalipso...-zaczął, ale dziewczyna uciszyła go przykładając mu palec do ust. Następnie wzięła rękę z powrotem i na tej samej stronie kartki napisała jedno słowo, które potem dała Leonowi odczytać.
„Kali”
-No więc Kali...-spróbował ponownie, ale trudno mu było cokolwiek z siebie wydusić. Czarnowłosa w jakiś sposób go krępowała i nie wiedzieć czemu czuł się w jej towarzystwie jakoś nieswojo-Muszę ci dużo rzeczy wyjaśnić. Ona powiedziała że mam się tobą opiekować...
Kalipso spojrzała na niego pytająco.
-Ona czyli Hekate-wyjaśnił, a kiedy zrozumiał jak to głupio zabrzmiało, zarumienił się i próbował dalej-Wiesz kim była Hekate?
Dziewczyna skinęła głową, ale skrzywiła się jakby miała z nią jakieś nieprzyjemne wspomnienia. A może ona, tak jak Leo, ma sny w których odwiedzają ją szaleni bogowie? To raczej niemożliwe, ale ona nic nie mówiła więc jest dużo rzeczy których mu nie powiedziała... Ba, ona mu nie powiedziała niczego.
-No i ta Hekate... No, tak jakby istnieje. Hefajstos też. I inni bogowie greccy też... Przynajmniej tak myślę.
To brzmiało tak niedorzecznie, że Leonowi zachciało się śmiać. Nie zdziwiłby się gdyby taka była reakcja Kalipso, ta jednak pokiwała głową, a spojrzenie jakim obdarowała szatyna, nie można było zaliczyć do najszczęśliwszych. Miał ochotę ją pocieszyć, powiedzieć jej że to tylko żart, jeden z tych które czasami robił, ale nie mógł tak skłamać. To była najszczersza prawda i nawet jakby nie wiadomo jak starał się wybijać to z głowy, nie udałoby mu się to.
-Hekate... Kazała mi się tobą zaopiekować. Nie patrz tak na mnie!-krzyknął gdy zobaczył minę fioletowookiej-To nie moja wina! Tak czy siak, ona kazała mi cię szukać no i znalazłem cię. Myślałem że mi to zajmie dłużej, ale był to tylko jeden tydzień. Nie chcę byś miała mnie za świra, ale zrozum, że ja to zadanie wziąłem na poważnie... Hej, Kali, tutaj jestem!
Dziewczyna jednak nie zwracał na niego uwagi. Patrzyła gdzieś za okno jakby czegoś szukała. Na początku nie rozumiał o co jej chodzi. Potem zrozumiał. Ktoś krzyczał. Nie byłoby to coś nowego w Nowym Jorku, ale to nie był krzyk złości jaki czasem dało się słyszeć. To był krzyk przerażenia.
-Rozumiem, że mamy tam iść?
Kali wbiła w niego wzrok tak ostry, że poczuł ostrze przeszywające jego pierś.
-Tylko pytałem.
I wybiegli z kawiarenki, nie czekając na kawę. A Leo miał na nią taką ochotę!
PERSPEKTYWA KALI
Kali nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Gdy właśnie zamierzała napisać Leo, że wcale nie uważa go za świra i że mu wierzy, usłyszała głośny wrzask. Założyła, że był to krzyk dziewczyny, ponieważ głos był zdecydowanie za wysoki jak na chłopaka. Niewiele myśląc, rzuciła kartkę i długopis na stolik, odpowiedziała spojrzeniem na tępe pytanie Leo i wybiegła z cafeteri.
To co tam zobaczyła można było nawet uznać za normalne, gdyby nie to, że na ulicy biegał ogromny na dwa metry, czarny, obśliniony pies. O dziwo ludzie nie zwracali na niego uwagi i przejeżdżali koło niego samochodami jakby był tylko jakiś posągiem.
Przed tym ogromnym buldogiem stała średniego wzrostu, brązowowłosa dziewczyna ubrana w czerwoną bejsbolówkę i opatrzona w niemożliwą wręcz ilość bransoletek na obu rękach. Kalipso chciała się bliżej przyjrzeć nieznajomej, ale ta schowała się za jedną ze stojących przy chodniku lamp. Była to nieudolna próba ucieczki, ale Kali rozumiała, że ona nie ma po prostu pojęcia co robić. Co gorsza, ona też nie wiedziała.
Usłyszała za sobą czyjeś ciężkie dyszenie.
-To twój pies?-pytanie Leo wydawało jej się tak nie na miejscu, że miała ochotę mu porządnie przyłożyć.
Tak tępaku, mój. I dlatego atakuje tą dziewczynę.
-Dobrze wiedzieć.
Chwila. Co? Kali zastanawiała się czy się nie przesłyszała. Odgoniła od siebie jednak dziwną myśl która zaczęła chodzić jej po głowie i skupiła się na pomocy dziewczynie.
Ale tego się nie spodziewała.
Otoczyła ją biała mgła. Kręciła się wokół każdego skrawka jej ciała jak koc w zimne, zimowe wieczory. Ale dla Kali mógłby by to równie dobrze być ciepły letni poranek. Przecież jej i tak będzie zimno.
A potem wydarzyło się coś niesamowitego.
Jej buty w jednej chwili zamieniły się z sandałów na glany, sukienka w krótkie, podarte jeansowe spodenki i czarną bluzkę odsłaniającą brzuch. Na jej ramionach pojawiła się jeansowa kamizelka z podartymi rękawami i „splatanym” dołem, na nogach brązowe rajstopy do połowy ud, a na rękach powstały rękawiczki bez palców, dziwne przedramienniki oraz złote obręcze na ramionach. Do tego brązowy luźny pasek i dwie małe pochwy. Na tym Kali by mogła skończyć tą całą metamorfozę, gdyby nie to, że jej skóra również zmieniła kolor. Z białej zrobiła się opalona.
No nie...
Mgła rozpierzchła się i znikła tak jak się pojawiła. Czyli znikąd.
Tylko spokojnie... Wszystko jest w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Kali już zupełnie nie rozumiała o chodzi. Czuła się jak jakaś samotna myszka, próbująca wydostać się z labiryntu, ale nie może znaleźć wyjścia. Stała wpatrzona w dziewczynę, której miała zamiar pomóc. Musi coś teraz zrobić.
-Ty...-głos Leo wyrwał ją z zamyślenia.-Co ty?... Jak?...
Nie wiem... Nie rozumiem...
Odwróciła się do Leo, starając się za wszelką cenę nie pokazać tego jak bardzo jest przerażona. Szatyn wytrzeszczył oczy.
-Twoje oczy... Są zielone...
Wiem, że są! To znaczy...
Kali wyciągnęła sztylet z pochwy. Miał czarną rękojeść i ostrze. Głowica przyozdobiona była fioletowymi kamieniami(Kalipso nie była pewna, ale miała wrażenie, że to ametysty). Wyjęła również drugi i pokazała jednym z nich na dziewczynę, potem na Leo. Przekaz miał być jasny. On pomaga dziewczynie, ona atakuje potwora.
Tak, Kali nie miała pojęcia co robić. Miała tylko dwa sztylety i ani grosza doświadczenia z żadną bronią. Ale był pewien plus, któremu nie mogła zaprzeczyć. Jeszcze do wieku dziesięciu lat chodziła na akrobatykę i gimnastykę sportową. Może nie było to duże pocieszenie, ale mogła mieć nadzieję, że w czymś to jej pomoże zwłaszcza, że minęły dopiero trzy lata odkąd skończyła naukę.
I ruszyła. W stronę tego ogromnego psa.
Kiedy biegła miała wrażenie, że czas wokół niej zwalniał. Ludzie przechodzący po chodnikach, zwalniali krok, samochody hamowały tak bardzo, że Kali wydawało się to niemożliwe. Nie chciała się odwracać by zobaczyć co się stało z Leonem. Później będzie się o niego martwić. Wszystko praktycznie się zatrzymało. W uszach zamiast warkotów silników samochodów i rozmów, słyszała tylko jednolity szum, jakby każdy dźwięk zlał się w jeden, ogłuszający wręcz pisk, jaki czasem słyszy się przejeżdżając ostrymi końcami widelca po talerzu. Mimo to pies nadal ruszał się normalnie, chociaż wydawał się oszołomiony tym co się dookoła niego działo.
Chciała to wykorzystać. Najlepiej jak potrafiła.
Była już tak blisko. Trzynaście, dwanaście, jedenaście metrów. Każdy kolejny krok napawał ją jeszcze większym przerażeniem, ale próbowała to przezwyciężyć.
Ten jeden raz. JEDEN!
Ścisnęła mocniej swoje sztylety. Nie czuła, że jej się uda chociażby zadrasnąć potwora, a co dopiero go zabić, więc nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń.
Gdy pies ją zobaczył warknął i pobiegł ku niej. Kali rzuciła w niego jeden ze sztyletów, który trafił buldoga w łapę. Potwór zaskowyczał, ale nie poddał się. Ruszył w jej kierunku z pewnym zamiarem jej pożarcia. Ale ona nadal miała sztylet. Szczerze? Wolałaby miecz.
Jak tylko o tym pomyślała, sztylet wydłużył się i stał się pełnoprawnym mieczem.
Teraz lepiej.
Pies był tak blisko niej, że wystarczyło tylko jedno cięcie. Jedno cięcie w szyję i gotowe.
Zrobiła to.
Zabiła psa.
Potwora.
Żyjące stworzenie.
Coś co żyło.
I chciała to zrobić.
To było dla niej najstraszniejsze.
Proch w jaki zamienił się buldog po ścięciu głowy, odleciał na zachód, zostawiając po sobie nieprzyjemny zapach siarki. Ręce Kali drżały, aż wypuściła miecz, który po chwili zamienił się w sztylet. Drugi leżał jakieś dziesięć kroków od niej, ale nie miała zamiaru po niego podejść. Wszystko wydawało jej się teraz takie odległe. Upadła na kolana, nawet nie czując bólu jaki powinien temu towarzyszyć. Nie docierał do niej żaden dźwięk, chociaż ten powrócił do normalnego stanu. Nie usłyszała wołającego jej imię Leo, nie poczuła dotknięcia jego ciepłych palców na plecach, nie widziała jego zaniepokojonej twarzy i oczu które wpatrywały się w nią z troską. Jej myśli dalej krążyły wokół jednego tematu. Zabiła. Zabiła żyjące stworzenie.
-Kali! Kali co ci jest?!-głos Leona napływał z oddali, jakby znajdował się po drugiej stronie ściany. Tego było za wiele. Stanowczo za wiele.
W końcu zemdlała.
***
Obudziła się.
Zdawała się nie czuć całego ciała. Kiedy spróbowała otworzyć oczy, światło żarówek zaatakowało ją jak napastnik, chcący by jego ofiara nie mogła zobaczyć nawet gdzie się znajduje. Starała się przypomnieć sobie co się działo. Leo ją znalazł, potem krzyk, niebezpieczny potwór. Ona zabiła tego psa. A teraz za to płaci.
Po około pięciu minutach spróbowała ponownie. Tym razem ledwie jej się udało, ale to zawsze coś. Leżała w jakimś pokoju. Był bardzo jasno oświetlony i zważając na pozycję w jakiej leżała nie mogła zbyt wiele wywnioskować. Nie dałaby rady usiąść, więc postanowiła poczekać na dalszy przebieg wydarzeń. Nie musiała długo czekać, ponieważ do pokoju ktoś wszedł. Nad Kali stanął wysoki blondyn,z niebieskimi oczami i opaloną karnacją. Miał na sobie pomarańczową koszulkę i tylko tyle zdążyła przyswoić Kalipso zanim chłopak powiedział:
-Obudziłaś się.
No jasne, że się obudziła. Miała w końcu otwarte oczy, nie? W jej głowie obudziło się wewnętrzne poczucie, że o czymś zapomniała. Tym czymś było to, że najpewniej teraz znajdowała się w szpitalu. A to jest lekarz. Będzie jej zadawał pytania. A ona będzie musiała odpowiadać.
O nie...
-Możesz spróbować usiąść-jego głos był przyjazny i miły, co nieco poprawiło jej samopoczucie. Tak jak zalecał, spróbowała, ale nic z tego nie wyszło. Poczuła ostry ból przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Położyła się z powrotem, a ból prawie natychmiast przeszedł. Spojrzała na chłopaka z błaganiem w oczach by ten coś zrobił.
-Eh... Podnieś lekko głowę. Uniosę trochę oparcie.
Zrobiła to co jej kazał i choć przez chwilę pobolało, kilka sekund później widziała dokładnie cały pokój w jakim się znajdowała. Koło jej łóżka stała etażerka, na której stała szklanka wypełniona czymś co przypominało budyń. Podłoga była zrobiona z wysokiej jakości drewna, ściany pokryte były kilkoma obrazami, przedstawiającymi krajobrazy plaż i gór. W rogach pomieszczenia stały w doniczkach kwiaty, ale Kali nie była w stanie stwierdzić jakiego są gatunku.
-Myślę, że za około godzinę będziesz mogła wyjść... -mówił sprawdzając jakieś papiery w notesie-Wyniki wyszły w porządku, więc nie ma się co przejmować... Myślę, że ten denerwujący koleś na zewnątrz będzie mógł do ciebie wejść.
Leo.
Tak Leo będzie jej teraz najbardziej potrzebny. Nie rozumiała tego gdzie jest, kim jest ten blondyn i jak się tu znalazła, ale jeżeli ten lekarz mówił o Leo, to mogła być pewna, że nie będzie tu aż tak źle.
A przynajmniej nie gorzej.
Chłopak wyszedł, a chwilę potem do pokoju wbiegł Leo z miną kogoś kto wygrał milion dolarów. Stanął przy jej łóżku i z widoczną ulgą powiedział:
-Musiałaś mnie tak straszyć? Myślałem, że umarłaś... Albo jeszcze gorzej: zemdlałaś na mój widok! Oczywiście odbyło się to z lekkim opóźnieniem, ale zawsze.
Kali nie mogła się powstrzymać i trzepnęła chłopaka po głowie. Na początku szatyn nie ogarnął co się stało, ale później uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Zmieniłaś się wiesz? Masz już normalne oczy, skórę i ubrania. Ale zastanawia mnie jedno: jak to zrobiłaś?
Czarnowłosa bardzo chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale ona sama nie wiedziała. Pamiętała tylko fragmenty tego co wydarzyło się na tamtej ulicy i jak miałaby to opowiedzieć, jej historia zawierałaby poważne luki. Nie pamiętała nawet tego, że zmieniła wygląd. A powinna to pamiętać
„Pamięć jest krucha i złożona. Gdybym pamiętał wszystko co w życiu widziałem, zwariowałbym. Tobie też radzę zapominać”, słowa taty obudziły się niespodziewanie w jej głowie. To był jeden z niewielu razów, w którym pogadał z nią chwilę na temat ich osobistych przeżyć. Do tej pory nie sądziła, że na coś jej się to kiedykolwiek przyda, ale teraz zrozumiała jakie te słowa miały sens. Lepiej zapomnieć. Dużo lepiej.
Ale w tej chwili musiała pamiętać. To co się z nią działo od praktycznie zawsze, było tak cholernie niepoukładane, tak strasznie zagadkowe, że nie potrafiła nawet o tym pomyśleć, nie gubiąc się we własnych domysłach. Bogowie greccy istnieją. Domyślała się tego, ale ze względu na babcię, głęboko wierzącą katoliczkę, wolała ukrywać własne przypuszczenia, na temat tego w co wierzyć, a w co nie. Myślała dużo i ciągle, zastanawiała się jakie będzie jej życie w przyszłości, kiedy będzie się starała o pracę, a nie będzie mogła nic powiedzieć. Kiedy będzie chciała mieć chłopaka, a później męża, a nie powie do niego ani słowa. Kiedy spróbuje nauczyć swoje dzieci mówić, nie wypowiadając chociaż paru wyrazów. Tyle razy płakała z tego powodu w poduszkę, że nie potrafiła tego policzyć. Całe życie było dla niej koszmarem, więc gdy pojawił się Leo, nawet tylko w jej umyśle, uznała,że to jedyne co może się w jej życiu na razie liczyć.
Bo jak na razie, mimo tych kilkunastu minut spędzonych razem, tylko dzięki niemu w jej życiu zagościło tyle światła.
Niewiele, ale tyle, żeby móc dalej żyć.
Dlatego kiedy przyszedł do niej i powiedział (na swój własny sposób), że się o nią martwił, uznała, że to jedyne czego w tej chwili potrzebowała. Wsparcia.
Spojrzała na niego smutnym wzrokiem, mówiącym jak bardzo jego właścicielka cierpi nie mogąc mu odpowiedzieć. Szatyn pokiwał głową. Na pewno nie był zadowolony, ale Kali nie mogła mu zbyt wiele zaoferować. Kiedy nie może się mówić, życie jest naprawdę ciężkie. Zwłaszcza teraz kiedy tyle się dzieje.
-Rozumiem-powiedział Leo z nieco rozczarowaną miną.-Ale mam do ciebie drugie pytanie, bo mi się wydawało, że ty mówiłaś. Wtedy w kawiarni, i przed nią. Z tego co pamiętam, było to coś w stylu „czy on umie w ogóle czytać?” i „jasne i dlatego zaatakował tą dziewczynę”. Mówiłaś coś wtedy... Prawda?
Na początku Kalipso nie rozumiała o co chodzi Leonowi. Ona mówiła, to prawda, ale tylko w domu przed lustrem. Tak zapełniała pustkę, którą czuła chyba najbardziej ze wszystkich uczuć. O ile takie istnieje. Lustro było jej przyjacielem i jedynym pocieszycielem. Od dzisiaj jednak, był nim Leo. A Leonowi trzeba jakoś odpowiedzieć.
Więc zaprzeczyła głową.
-Czyli... Chwila, ja czytam ci w myślach czy coś? Przecież jestem pewny, że cię słyszałem!-chłopak był widocznie zdenerwowany tym, że nie mógł rozwiązać tej zagadki. Wstał z jej łózka i zaczął chodzić w kółko. Ona robiła dokładnie tak samo jak się nad czymś zastanawiała.
-Pomyśl o czymś-rozkazał po chwili, stając w miejscu. -cokolwiek.
Spełniła jego prośbę.
Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu.
Nie było to mistrzostwo co do wyboru zdań, ale to było pierwsze co jej przyszło na myśl.
-Zupa z dinozaurem pobiegła do sklepu-Leo powtórzył zdziwiony, opierając się o krawędź łoża.-jeszcze raz.
Fioletowa czekolada, wygrała na loterii.
-Fioletowa czekolada wygrała na loterii. To było to, prawda?-jego głos był tak podekscytowany, jakby to on wygrał na tej loterii, a nie fioletowa czekolada.
Kali przytaknęła.
Nie rozumiała o co chodzi z tym czytaniem w myślach i czy Leo słyszy wszystko co do tej pory sobie myślała, ale miała nadzieję, że to działa w dwie strony. Uśmiechnęła się niemrawo, patrząc jak Leo dosłownie wariuje na punkcie „myśli”. Jednak kiedy zaczęły palić mu się włosy, a na rękach pojawiły się iskierki, musiała przyznać, że coś jest nie tak. Zdecydowanie nie tak.
Leo?
Odwrócił się do niej, rozpromieniony.
Wiesz, że włosy ci się palą?
Na początku wydawał się być trochę zaskoczony tym stwierdzeniem, ale po chwili wrócił do wcześniejszej wesołości, a wszystkie płomyki zniknęły.
-Przepraszam. Mam tak kiedy się denerwuję.
Palą ci się włosy, kiedy się denerwujesz?
Chłopak przytaknął.
Czyli ty masz tak jakby... Moc ognia? Czy coś takiego?
-Aha-jego szczerość tak ją rozbrajała, że musiała się zaśmiać. Bawiło ją podejście Leona do życia i i różnych sytuacji, których ostatnio było bardzo dużo. Przynajmniej za dużo jak na głowę Kali.
-Muszę ci jeszcze kogoś przedstawić-słowa Leo wzbudziły w niej nieprzyjemne uczucia. Jeżeli to będzie kolejny ktoś kto będzie wymagał od niej odpowiedzi na durne pytania, zdecydowanie nie miała ochoty go teraz widzieć. A może to była ta dziewczyna, którą uratowała zanim zemdlała?
Niestety to nie była tamta dziewczyna.
Leo wyszedł z pokoju i po kilku sekundach wrócił trzymając za ramię jakiegoś chłopaka. Bardzo ładnego chłopaka.
Miał czarne włosy, w takim nieładzie jakby dopiero wstał z łóżka. Jego ciemno brązowe oczy wyglądały jak kostki czekolady, a blada cera idealnie kontrastowała zresztą aparycji. Ubrany był w czarną koszulkę z tańczącymi szkieletami, lotniczą kurtkę, czarne jeansy rurki i czarne conversy. Był bardzo ładny, ale Kali nie pomyślałaby, że jest w jej typie. Nie mogła za to zaprzeczyć, że chłopak był naprawdę uroczy.
-To on nas tutaj przywiózł-oznajmił Leo, klepiąc czarnowłosego po plecach-przybył zaraz potem kiedy zemdlałaś.
A nie mógł trochę wcześniej?
-Niestety, podobno... Eee... Zgubił się czy coś. Tak czy siak- Leo przesunął się trochę i rozłożył ręce jakby miał zamiar kogoś uścisnąć-Oto on, nasz wybawiciel! Kłaniajmy mu się w pas!
Fioletowooka zaśmiała się głośno przez co trochę spadł jej koc. Wcześniej go nie zauważyła, ale jak tylko skrawek ciała został odsłonięty, natychmiast poczuła kujące zimno jakie zawsze odczuwała. Szybko zakryła się z powrotem, a na jej twarzy zagościł rumieniec.
„Wybawiciel” podszedł do Kali i wyciągnął rękę. Dziewczyna uścisnęła ją. Była równie zimna jak jej samej.

-Witaj, miło mi cię poznać. Jestem Nico di Angelo.

7 komentarzy:

  1. Uwaga uwaga melduje się Hazel, będzie źle xD
    Więc: woow *_*
    Zaskoczyłaś mnie z tą przemianą wyglądu Kalipso. I kimże jest ta dziewoja, któraż ukazawszy się przed kawiarnią popsuła nastrój jakże uroczej parce? Nie wiem, ale się dowiem :D Strasznie mi się podobało. No i w końcu Nico ^^ I Kali taka tajemnicza :D I Leo taki typowo leonowato-wesoło-słodko-głupi xD Świetny rozdział, czekam na następny.
    Odmeldowuje się twoja
    Hazel Emily Alice
    xoxox

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz! Porównując moje rozdziały z twoimi chyba mogę sobie podziękować xD Masz mało wejść, a szkoda :( Jeśli jesteś gdzieś adminką to udostępnij tam link do swojego bloga! Polecam, działa :D Ale jak nie jesteś to ja mogłabym zareklamować go na Obozie Pół-Krwi. Nie wiem w ogóle czy mam prawo do jakichkolwiek porad dla ciebie porównując nasze rozdziały, ale na twoim miejscu dałabym więcej dialogów ;) Wtedy łatwiej się czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze robiłam za dużo dialogów, za mało przemyśleń-teraz robię odwrotnie XD Nie wiem czy znajdę kiedyś jakiś złoty środek :D
      Bardzo dziękuje za tak miłe słowa, naprawdę to dodaje weny :) I nie przesadzaj, moim zdaniem świetnie piszesz, a przynajmniej lepiej ode mnie ;_; Niestety nie prowadzę żadnej ze stron, więc z reklamą trochę u mnie kiepsko ;/ Mimo wszystko jestem ci wdzięczna za poświęcenie twojego jakże cennego czasu na przeczytanie moich wypocin :D
      Życzę DUUŻO weny i pomysłów na bloga :D
      ~Kali

      Usuń
    2. Dzięki i nawzajem ;)

      Usuń
  3. Też uwielbiam Imagine Dragons :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Juhu, wiem, że daję już czwarty komentarz, ale muszę xD Nominowałam cię do LBA, info na moim blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadrobiłam wszystkie posty, naprawdę mi się podoba. Nie mogę się doczekać kolejnego posta.

    Xoxo
    Veryanossiel

    OdpowiedzUsuń